"Droga do Światła" rozdział III

Łukasz Drążek

Droga do Światła


Mail: drazek.wm@gmail.com
drazekwm@wp.pl


Spis treści
(kliknij na rozdział, żeby go przeczytać, jeśli jest dostępny)

3. Potworna manipulacja (oglądasz ten rozdział)
5. Bezlitosne więzienie 
6. W poszukiwaniu zaginionego księcia 
7. Geniusz w koronie 
8. Spisek ujawniony 
9. Kryjówka w lesie 
10. Uratować, czy nie uratować? 
11. Labirynt 
12. Konsekwencje pewnych decyzji 
13. Pościg 
14. Zwycięstwo i porażka 
15. Malarka 
16. Gasnące światło 
17. Początek końca 
18. Świat umiera 
19. Rycerz wraca do domu 
20. List 
21. Rozkaz numer 28 
22. Wspomnienia czarodzieja 
23. Matka i syn 
24. Prośba królowej 
25. Jeden przeciw wszystkim 
26. Koniec Tysiącletniej Wojny 
27. Nowy Świat 
Epilog 

Rozdział III

Potworna manipulacja


           Fabian nie miał wyrzutów sumienia.
      Z zimną krwią zamordował tyle osób, a jego paląca zemsta wciąż pchała go do dalszych zabójstw. Nie poprzestanie na jednym władcy. Chłopiec chciał zmienić świat. To wymagało ofiar.
       Słońce wyglądało zza horyzontu, jakby ciekawe tego, co działo się na ziemi. Od pierwszej zaplanowanej zbrodni minęły dwie godziny. Fabian bez nazwiska pędził na skradzionym koniu główną drogą przez las, prosto do następnego celu. Północne państwa Agranii Zachodniej cechowały się ubogą powierzchnią. Zdarzało się, że okoliczne wsie wychodziły poza granice kraju. Dzięki temu chłopiec mógł szybko eliminować kolejnych królów. Czas działał na jego korzyść. Musiał splamić krwią jak najwięcej koron, zanim świat zacznie go szukać.

Chłopak zdawał sobie sprawę z jednego: od tej chwili już nigdy w życiu nie przestanie uciekać. Straż, państwowe armie, płatni mordercy, wynajęci detektywi... każdy będzie chciał na niego zapolować. Na tego samotnego młodzieńca. Wiedział, do czego zmierzał i co mogło go spotkać. Ale czy pozostawał mu inny wybór?
Fabian bez nazwiska nie miał wyrzutów sumienia, jednak zbrodnia strasznie nim wstrząsnęła. Gdy wykonał cios w kierunku pierwszej ofiary, Fabian jednocześnie zadał cios samemu sobie. Już nie był tym samym człowiekiem. Obraz zamordowanego króla Radosława nie opuszczał go. Chłopiec nadal słyszał ten okropny dźwięk wbijanego noża i ostatnie spojrzenie władcy. Po raz kolejny gwałtownie zatrzymał konia i pobiegł za drzewa, by zwymiotować. Już i tak miał pusty żołądek. Ledwo trzymał się na nogach. Nie mógł przyzwyczaić się do nowego życia. Gdy skończył zwracać, otarł łzy, po czym wrócił na wierzchowca.
Zmęczenie go dopadło. Nie potrafił skupić się na następnym celu. Powieki same mu się zamykały, a usta popękały od pragnienia. Wysuszone gardło nie pozwalało mu przełknąć śliny. W dodatku miał w ustach okropny posmak po wymiocinach. Na podróż nic ze sobą nie zabrał, żadnej wody, żadnego prowiantu. Tylko broń. Senny chłopiec uderzył się w policzek i spiął konia. Nie miał teraz czasu na spanie.
Wyjechał z lasu prosto na polanę. Wreszcie dotarł do celu. Stał przed nim imponujący mur obronny, błyszczący w świetle poranka. Flagi i proporce Warinii trzepotały radośnie na wysokich wieżach miasta. Fabian dostrzegł wrota główne, pilnowane przez straż. Wziął głęboki oddech i ruszył przed siebie. Już kiedyś tutaj był. Dawno temu. Nie pamiętał jednak, gdzie znajdował się pałac. Nie miał pewności, czy król w ogóle tam będzie. Nawet nie planował ucieczki, czy drugiego podejścia. Po prostu popędził konia i liczył na szczęście.
–O w mordę, co ci się stało, panie?– zapytał jeden ze strażników na widok chłopca.
–Co?– bąknął zdezorientowany Fabian.
Strażnicy stanęli mu w przejściu z wyraźnie zaniepokojonymi minami. Niedobrze. Chłopiec nie mógł wzbudzać podejrzeń. W dodatku znowu zrobiło mu się słabo. Zacisnął zęby.
–W mordę, to pana krew jest?– zapytał mężczyzna i wskazał na twarz chłopca.
–Jaka... ah. Nie, to nie jest moja krew.– odpowiedział młodzieniec i zmienił ton na rozgorączkowany.– To krew króla Radosława Rogdara.
Mężczyźni zamilkli z twarzami zastygłymi w szoku.
–Jestem posłańcem Lakinii. Mam pilną wiadomość do króla Warinii. Przepuśćcie mnie.
Ale strażnicy nadal stali w drzwiach wejściowych, nie pozwalając mu przejść.
–O żesz... Rogdar nie żyje?
–Muszę spotkać się z waszym panem. Teraz.
Jeden z mężczyzn otrząsnął się i zapytał poważnie:
–No, a pieczęć królewską pan masz?
–Ja... tak. Chwila.
Fabian sięgnął do kieszeni królewskich spodni, gdzie wcześniej schował sygnet króla Rogdara. Serce mu zamarło. Pierścienia nie było. Udało mu się w zamian za to znaleźć małą dziurę w materiale.
–Niemożliwe.– jęknął bardziej do siebie, niż do rozmówców.– Wypadł mi.
–Bez pieczęci pan nie przejdziesz.
Fabian poczuł, jak zalewa go fala gorąca. Jakim cudem nie zauważył dziurawej kieszeni? I jak on teraz wyglądał? Opryskany krwią chłopiec w za dużym ubraniu, który twierdził, że ktoś dokonał zamachu stanu?
Strach mieszał się z wściekłością na samego siebie. Spojrzał na strażników. Wyciągnął na zewnątrz dziurawą kieszeń i pokazał im ją. Zaczął grać.
–Włożyłem tutaj sygnet króla Radosława Rogdara, nadanego mi... przez Wielką Radę. Jestem jedynym posłańcem Warinii. Pozostali ruszyli na zachód i wschód. Jeżeli nie przekażę wiadomości teraz, stracę dużo czasu. A morderca jest na wolności. Proszę zaprowadzić mnie do waszego pana. To niesamowicie pilna sprawa.
Jeden strażnik odsunął się lekko w bok, kładąc rękę na rękojeści miecza. Drugi mężczyzna odpowiedział:
–To nie jest nasze widzimisię, ino rozkaz. Możesz pan wejść do miasta, ale nikt pana do pałacu nie wpuści.
–A mogę w mieście przekazać komuś wiadomość?– zapytał.
–Idź pan do koszar. Pytaj o dowódcę Oglamskiego.
–Oglamski?– chłopiec upewnił się co do nazwiska.– Dobra.
Strażnicy otworzyli wrota i przepuścili go. Fabian bez nazwiska zszedł z konia i poprowadził go w stronę... kolejnego muru obronnego. Wyglądał właściwie tak samo, z tą jednak różnicą, że wydawał się mniejszy. Przed kolejnymi wrotami również stała straż. W dodatku na murach chłopak dostrzegł łuczników. Poczuł się otoczony i bez szans na ucieczkę.
Kolejni strażnicy zareagowali podobnie do poprzednich. Fabian wyjaśnił im wszystko, kłamiąc bardzo przekonująco. Ostatecznie przepuścili go, dzięki czemu chłopiec znalazł się w stolicy Warinii.
Kiedy ostatnim razem tutaj zawitał, miasto wyglądało kompletnie inaczej. Wcześniej nic sobą nie reprezentowało, ale teraz? Stolica Warinii stała się niezwykle pięknym miejscem. Dookoła pięły się zadbane budynki, ozdobione kolorowymi kwiatami. Fabian wziął oddech, czując ich słodki zapach. Nie mógł tak stać i się zachwycać, więc zmusił się do dalszego marszu. Tu i tam spacerowali mieszkańcy, prowadzeni kamiennymi ścieżkami. Gdzieniegdzie widniały plakaty, które zapowiadały występy połykaczy ognia, prezentację egzotycznych zwierząt, czy wystawę klejnotów wydobytych z najgłębszych kopalń Agranii. Z oddali dostrzegł wielki gmach. To bank. Nad jego wrotami widniał napis „Mondar”, który lśnił na słońcu tak mocno, że nie dało się utrzymać na nim wzroku. Tak spodobało mu się to miasto, że na chwilę zapomniał, po co tu przybył.
Dotarł do rynku głównego. Mieściło się tutaj mnóstwo straganów, pełnych najróżniejszych dóbr. Słodkie jabłka, najnowsza dostawa jedwabnych szali, świeże jaja, zimne mięsa i ryby, hałaśliwe zabawki dla dzieci. Fabian przebrnął przez grupę ludzi, ciągnąc za sobą konia. Starał się nie patrzeć na przepyszne jedzenie. Od tak dawna nie miał nic w ustach. Gdy poczuł zapach chleba, żołądek wydał odgłos oburzenia poprzez donośne burczenie.
–Świeże owoce!
–No i słuchaj, ona go pocałowała, a potem...
–Materiały dla pań!
Na samym środku placu wzniesiono wspaniałą budowlę, z błyszczącego jak lód kamienia. Scalona połowa księżyca i słońca przedstawiała posąg Religii Nowego Świtu[1]. Fabian nie przywiązywał dużej wagi do religii.
Chłopak otrząsnął się z miłego szoku. Znowu zaczął się stresować. Pociągnął wierzchowca za uzdę i podszedł do najbliższej osoby.
–Gdzie jest...
       Kobieta zbladła na widok jego zakrwawionej twarzy. Zanim dokończył, niewiasta szybko odeszła, nie oglądając się za siebie.
Cholera, dlaczego nie obmył twarzy? Jak miał poprosić o pomoc, skoro wyglądał, jakby ledwo co wyszedł z krwawej bitwy? Rozejrzał się. Gdzie teraz? Jak ma odnaleźć króla? Młodzieniec skierował się do straganu, chcąc zapytać sprzedawcę o kierunek.
–Dobry, jestem posłańcem, gdzie jest pałac?– wybąkał szybko, zanim mężczyzna zamarł ze strachu.
–To na twarzy to sok wiśniowy, gdzie jest pałac?
Blady sprzedawca wskazał palcem w prawo.
          Fabian bez słowa podziękowania odszedł w stronę wielkiego budynku, otoczonego stalowym płotem. Pałac Warinii wyglądał zachwycająco, pełen różnokolorowych witraży i małych wieżyczek. Chłopiec przeszedł rynek główny i zatrzymał się przy bramie, gdzie stali pałacowi rycerze ze srebrnymi halabardami w dłoniach.
          Młodzieniec opowiedział mężczyznom wszystko, co chciał im ujawnić. Zdradził incydent ze zgubionym sygnetem.
–... i wtedy wszedłem do komnaty, a ten gnój na moich oczach podniósł miecz...
Fabian wyjaśnił dlaczego tak upiornie wyglądał, i że nie zdążył umyć twarzy, ponieważ jak najszybciej ruszył w podróż. Kiedy skończył swoje wiarygodne kłamstwa, rycerz oznajmił prosto:
–Nie wejdzie pan bez pieczęci, przykro nam. Może pan przekazać wiadomość komuś wyższemu rangą i...
           Fabiana zalała fala wściekłości. Miał tego serdecznie dość. Spojrzał rycerzowi głęboko w oczy i przerwał jego rady, mówiąc dobitnie:
–Ale ja muszę przejść, rozumie pan?
         Rycerz opuścił halabardę i z otępiałym wyrazem twarzy spojrzał gdzieś w przestrzeń. Potem odsunął się i otworzył bramę kluczem. Jego kolega obserwował to zdarzenie z nieukrywanym zdziwieniem.
–Zaprowadzę pana do sali audiencyjnej.– oznajmił, uchylając stalową bramę.– Nasz władca sam zdecyduje, co zrobić z pana wiadomością.
–Ale zaraz.– oburzył się drugi rycerz.– Był pan najpierw u dowódcy Oglamskiego?
–Byłem. Kazał mi tu przyjść.– odpowiedział Fabian bez cienia skruchy.
          Królobójca nareszcie wszedł na tereny pałacu królewskiego. Już czuł śmierć kolejnego władcy. I wtedy...
–Byłeś pan u dowódcy? Ano kurdę, ciekawa to sprawa, nie powiem.

          Ktoś za nimi stał. Fabian rozpoznał ten głos. Zadrżał ze strachu. Kiedy się odwrócił, zobaczył strażnika z muru zewnętrznego. Niemożliwe. Jak?
–Bo idę za panem od muru i nie widziałem, żebyś pan na koszary wstąpił.
           Niezaczarowany rycerz opuścił halabardę, całkowicie zagradzając Fabianowi przejście.
–Coś pan kręci, panie posłaniec.– przyznał rycerz.– Lepiej oddaj nam broń.
       Fabian nie wiedział co powiedzieć. Obleciał go strach. Czy taki miał być jego koniec? To niemożliwe! On nie może tutaj zginąć! Nie tak zwyczajnie, nie w ten sposób! Obiecał, że zmieni świat. Obiecał, że odmieni Agranię na lepsze!
            I wtedy przypomniał sobie dokładniej, co go odmieniło. Rozwiał mgłę wspomnień. Ponownie zobaczył, jak nieznajomi palą jego świat. Niszczą wszystko, na co pracował. Odebrali mu całe życie. Fabian bez nazwiska nie miał już nic do stracenia. Mógł tylko przeć naprzód. Albo on, albo nikt.
            Wydał magiczny rozkaz.
–Nie wpadajmy w paranoję, panowie.– oznajmił jeden z rycerzy.– Spójrzcie na niego. To jest młodziutki, przerażony wszystkim chłopak. Nie jakiś terrorysta, królobójca. Młody widział śmierć swojego pana. W natłoku emocji popędził jak na złamanie karku, by ostrzec nas przed mordercą i po drodze zgubił królewski sygnet. Każdemu może się zdarzyć. Zrozumcie też jego.
            Sojusznik Fabiana odsunął halabardę swojego kolegi i chwycił Fabiana za ramię.
–Coś mi mówi, że warto go wysłuchać do końca. Wpuszczam go na swoją odpowiedzialność. A wy stójcie dalej i szerzcie niepotrzebną panikę.
Fabian nie miał odwagi spojrzeć w oczy pozostałych. Słyszał tylko ciche pomruki i słowa zgody. I wreszcie się udało. Młody morderca został przepuszczony.
Prowadził go zaczarowany rycerz. Stalowa brama zamknęła się za nimi z trzaskiem, kiedy skierowali się do wrót wejściowych pałacu Warinii. Fabian zostawił skradzionego wierzchowca na uboczu, a potem razem ze swoim sługą weszli do siedziby króla.
Wielki pałac królewski Warinii okazał się niezwykle bogato urządzony. Fabian i rycerz szli błękitnym dywanem przez główny korytarz. Mijali wiele drzwi, jednak w żadne nie skręcili. Chłopiec trzymał głowę nisko, żeby przypadkiem nikt nie zobaczył śladów krwi na jego twarzy. Na szczęście nie wzbudzał podejrzeń, choć czuł na sobie wzrok przechodniów.
Fabianowi pociemniało przed oczami. Zasłabł. Gdyby nie zaczarowany rycerz, chłopak upadłby na ziemię.
–W porządku, chłopcze?– zapytał.
–Ta. Idźmy.
To wina używanej mocy. Zbyt długo i energicznie używana magia umysłu doprowadzała do nieprzyjemnych skutków ubocznych[2]. Zmęczenie zaczynało go przytłaczać. Ile jeszcze uda mu się trzymać to zaklęcie, zanim zemdleje?
–Najjaśniejszy panie, przepraszam, że przeszkadzam!
       Fabian wręcz podskoczył na te słowa. Podniósł głowę i ujrzał kogoś, kto w ogóle nie przypominał dostojnego władcy.
Stał przed nimi niski młodzieniec z krzywym nosem i długimi, kasztanowymi włosami. Nosił nieregularny zarost i wyglądał na niedożywionego. Oceniając na oko, mógł mieć osiemnaście lat. W dodatku koszula nocna, którą miał na sobie, bardzo zaniżała jego powagę. Musieli natknąć się na niego przypadkiem, ale czy to na pewno król Warinii? Wszędzie dookoła kręcili się ludzie i załatwiali codzienne obowiązki. Fabian nie mógł wyciągnąć miecza i zabić tego chłopaka przy wszystkich. Co robić?
–Co się dzieje?
–Najjaśniejszy panie, przybył do nas posłaniec Lakinii. Ma dla najjaśniejszego pana ważną wiadomość.
            Młodzieniec gorączkowo myślał nad rozwiązaniem, ale nie widział niczego, prócz jednego sposobu. Czy uda mu się wyjść z tej opresji całym?
–O, co ci się stało?– zakrzyknął chłopak w nocnej koszuli.
–Ja... eee...
            Nie miał innego wyjścia. Kazał rycerzowi ukłonić się i odejść na bok. Mężczyzna wykonał rozkaz. Z tą jednak różnicą, że kiedy minął króla Warinii, chcąc odejść, w ostatniej chwili zatrzymał się i wyciągnął zza pasa sztylet.
–Bo widzi pan... ja chciałem...
            Przeszła obok nich grupka rozgadanych służek, które zakryły ich przed stojącymi nieopodal strażnikami. Fabian bez nazwiska wypowiedział zaklęcie.
–Chciałem pana pożegnać.
            Zaczarowany rycerz chwycił włosy swojego ukochanego pana i bez litości poderżnął mu gardło. Krew chlusnęła niczym upiorny wodospad. Młody królobójca obserwował przez chwilę, jak ciało króla Warinii bezwiednie pada na posadzkę. Jednego mniej. Teraz trzeba stąd uciekać i zabić kolejnego.
–AAAA!!!
            Kobiecy krzyk gdzieś z oddali. Musi uciekać i to szybko! Fabian nie mógł tak sobie wybiec z pałacu, skoro czekali tam na niego podejrzliwi strażnicy. Rozejrzał się w poszukiwaniu jakichś drzwi. Są tam, po prawej stronie. Krzyk stawał się coraz głośniejszy, coraz bardziej rozpaczliwy. Tupot nóg zbliżał się do nich. Chłopiec nakazał rycerzowi zostać na miejscu i trzymać zakrwawiony sztylet w ręce, a sam uciekł w stronę drzwi. Wreszcie przeszedł przez nie i zatrzasnął je za sobą.
            W tym samym momencie poczuł, że zaklęcie zostaje zerwane. Rycerz odzyskał świadomość.
Fabian wszedł do ciasnego korytarza, który prowadził schodami w dół. Nie, nie mógł biec do lochów. Obejrzał się i... okno! Chłopak otworzył je na oścież i wspiął się na parapet. Wyjrzał na zewnątrz. Od ziemi dzieliło go kilka metrów, ale może uda mu się jakoś bezboleśnie ześlizgnąć na dół. Wskoczył na parapet i ostrożnie spuścił się na zewnątrz. Potem wziął głęboki wdech i puścił palce.
Lądowanie nie należało do najprzyjemniejszych, ale nie gruchnął o ziemię zbyt mocno. Wstał i otrzepał się. Odwrócił się i, jak gdyby nigdy nic, odszedł z miejsca zbrodni.
–ŁAPAĆ GO! ŁAPAĆ TEGO BLONDYNA!
            Ten wrzask zagrzmiał mu w uszach niczym wyrok śmierci. Fabian odwrócił się i zobaczył w oknie mężczyznę, który wskazywał na niego palcem. Chłopak puścił się biegiem w jakimkolwiek kierunku, byle dalej stąd.
            Na drodze stanęła mu jakaś kobieta. Jakaś drobna służąca z delikatną twarzą. Fabian biegł w jej stronę. Chciał ją wyminąć, ale ona rzuciła się na niego, przewracając go na ziemię.
–Zabieraj łapy!– warknął chłopiec.
            Odepchnął ją i podniósł się. Pędził jak na złamanie karku. Jeżeli teraz nie ucieknie...
          Zobaczył furtkę. Pognał w jej stronę. Zza rogu wyskoczył mężczyzna z mieczem. Chłopiec użył siły magii, żeby odrzucić jegomościa. Jego ofiara uderzyła w przeciwległą ścianę i osunęła się na ziemię. Chłopak nie czekał. Podbiegł do furtki i chwycił klamkę. Zamknięte. Spojrzał na zamek i siłą woli go odsunął. Silne ukłucie w skroniach na chwilę go ogłuszyło. Ból głowy. Jeszcze kilka zaklęć i straci przytomność...
Wyszedł z pałacu na jakąś uliczkę. Rozejrzał się. Mur obronny znajdował się jakieś pół kilometra stąd. Nie miał czasu do stracenia. Musiał szybko stąd uciekać.
          Mniej więcej w połowie drogi cisza letniego poranka została przerwana donośnym hukiem bijących dzwonów. Alarm. Bramy wyjściowe zostały zamknięte. Już nikt nie wejdzie ani nie wyjdzie z miasta.
            Zrozpaczony chłopiec nie zatrzymywał się. Nie zastanawiał się nad planem awaryjnym. Po prostu musiał uciec. Wypadł na główną ulicę. Poślizgnął się i uderzył o ziemię z głuchym tąpnięciem. Okoliczni ludzie spojrzeli na niego. Fabian nie dbał o nich. Podniósł się z cichym stęknięciem i ruszył dalej. Zobaczył z oddali patrol żołnierzy, idący zwartym szykiem prosto na niego. Jeszcze go nie zauważyli, ale za chwilę...
Chłopak gwałtownie skręcił w prawo i potrącił jakąś damę. Krzyknęła. Fabian nie miał czasu patrzeć, co się stało. Pobiegł w boczną uliczkę. Gdy już prawie ją przebiegł, na końcu niespodziewanie wyszedł rycerz w pełnym opancerzeniu i mieczem, gotowym do walki.
–STAĆ!!!– krzyknął.
            Fabian ledwo wyhamował. Szybko ocenił swoje szanse. Nie miał na sobie absolutnie żadnej zbroi, więc najdelikatniejszy cios mógł źle się dla niego skończyć. Moc umysłu stawała się coraz bardziej niebezpieczna. Każde nowe zaklęcie mogło go zabić. Nie miał wyjścia. Wyciągnął swój miecz i rzucił się na rycerza.
            Wykonał piruet, omijając uderzenie przeciwnika, a następnie zdzielił go pięścią w przyłbicę hełmu. Pożałował tego. Nie osiągnął nic prócz głośnego gruchotu i przenikliwego bólu ręki. Rycerz wykorzystał okazję i złapał go za kołnierz, ale Fabian podskoczył i złapał nogami jego wyciągnięte ramię. Wykręcił się i przewrócił przeciwnika. Ryk bólu mężczyzny odbił się o jego zasunięty hełm. Fabian uniknął cięcia, a następnie wstał i minął rycerza. Pognał przed siebie, zanim przeciwnik zdążył podnieść się z ziemi.
          Ostatecznie dotarł do muru obronnego po wewnętrznej stronie miasta. Dzwony alarmowe nadal rozbrzmiewały mu w uszach. Nie mógł wyjść głównym wyjściem. Musiał posłużyć się mocą.
            Spojrzał na mur i wypowiedział zaklęcie.
            Potworny cios rozerwał konstrukcję na wylot. Wstrząs zatrzymał na chwilę całe miasto. Tylko dzwony nie przestawały hałasować.
           Młodzieniec wparował prosto w chmurę pyłu i spadających odłamków. Pył podrażnił mu oczy. Zamknął je. Chłopiec zakrztusił się i zaczął kaszleć, walcząc o powietrze. Przebił się na drugą stronę, ale gdy przeszedł dalej, wtedy...
           Przez pył nie widział gwałtownego spadu. Fabian potknął się i przeturlał na sam dół rowu, zatrzymując się w błocie. Uchylił załzawione oczy. W pobliżu nie znalazł nikogo. Na murach dostrzegł łuczników, którzy bardzo zainteresowali się tym nagłym wstrząsem. Młodzieniec skoczył na równe nogi i popędził przed siebie, prosto do zewnętrznego muru. Stanął przed nim i powtórzył formułkę zaklęcia.
Został ogłuszony. Nie przez wstrząs wyrywanej w murze dziury, ale przez moc zaklęcia. Nie słyszał nic, prócz przenikliwego pisku w uszach. Chłopak przebił się na zewnątrz, wybiegając ze stolicy i zataczając się ze zmęczenia. Musiał jak najszybciej stąd uciec. Jak najszybciej... uciec...
Byle dalej...
Wspomnienia...

Fabian leżał na kocu.
Wpatrywał się w pojedyncze chmury, które leniwie sunęły po niebie. Były pomalowane zachwycająco pomarańczowym kolorem, jakby malarz przejechał pędzlem po całym niebie, zostawiając płomienną smugę. Artystą tego obrazu było słońce. Właśnie podnosiło się zza horyzontu, zapowiadając nowy dzień. Lekki powiew wiatru szumiał w liściach drzew. Cóż za spokojna muzyka. Dopełniały ją ptasie pieśni, tworząc przemiły koncert.
–Piękna chwila, prawda?
     Fabian uśmiechnął się i odwrócił głowę. Leżała przy nim Małgorzata Veloszewska. Jej płomieniście rude włosy zdawały się świecić i parzyć od samego patrzenia. Miała na twarzy delikatne piegi, a wystające przednie zęby w intrygujący sposób podkreślały urodę i dodawały uroku. Pachniała różami.
Małgorzata po raz pierwszy odważyła się nosić kucyk, zamiast warkocza. Tym, zdawało się, dość błahym sposobem wyraziła delikatną stanowczość i sprzeciw wobec zaleceniom rodziców. Była bardzo nieśmiała i robiła wszystko, co jej kazano. Za nic w świecie nie wychodziła poza szereg.
–Piękna.– przyznał Fabian, patrząc w jej niebieskie oczy.
Złapał się na tym, że się w nią wpatrywał, i błyskawicznie odwrócił wzrok. Bardzo chciał dać jej kwiat, ale obawiał się reakcji. Ostatecznie pomyślał, że jeśli w ogóle się nie odważy, to nigdy się nie dowie...
Sięgnął do kieszeni, gdzie napotkał coś delikatnego i miękkiego. Ostrożnie wyjął to i podniósł wysoko w górę. Dziewczyna spojrzała na lilię wodną o nieskazitelnie białych płatkach. Fabian utkwił wzrok w roślinie i skupił się na niej. Wyobraził sobie, jak lilia unosiła się w górę. A potem głośno wypowiedział formułkę zaklęcia w starożytnej mowie Agranii. Lilia wodna delikatnie wymsknęła się z palców Fabiana, zatoczyła w powietrzu łuk i zatrzymała się przed nosem Małgorzaty. Zaśmiała się.
–Jakie ładne!
            Ujęła kwiat w ręce.
–Masz talent, Fabianie.– stwierdziła.– Powinieneś poprosić króla o jakąś pomoc. Żebyś mógł pojechać na uniwersytet. O! Wiesz co? Ja mogę ci załatwić u króla audiencję... chyba. Ale spróbuję! Co ty na to?
–Daj spokój. Ten palant prędzej zburzyłby uniwersytet.
–Fabian...– bąknęła z politowaniem.– Daj mu szansę. To nie jest zły człowiek.
–Nie jest zły. Jest gorszy. Słyszałaś o jego zakazie?
–Jakim zakazie?
–Zabronił mi i Edgarowi chodzić na rynek w dni robocze. Co za pieprzony gnój.
            Dziewczyna spojrzała na niego ze zmarszczonymi brwiami.
–Co? Dlaczego?
–Bo Edgar się bronił przed debilami, którzy chcieli go pobić.
–O czym ty mówisz?
–O tym, że w polityce ręka rękę myje. Zresztą, przestańmy o tym rozmawiać.
            Przez dłuższą chwilę wsłuchiwali się w spokojny szum lasu.
–Byliście już u medyka?– zapytała nagle dziewczyna.
–Ale o co chodzi?
–No, o ten tatuaż na ramieniu.
–Ah!– zakrzyknął Fabian.– Tak, byliśmy. Nawet rozmawialiśmy z czarodziejem, ale niczego się nie dowiedzieliśmy. Być może to jakaś pamiątka po rodzicach. Oni też mogli mieć ten tatuaż, tylko nikt nie wie, dlaczego pojawił się tak nagle i co oznacza.
–Jeśli w niczym ci nie przeszkadza… mi się nawet podoba.– przyznała Małgosia po chwili ciszy.
            Fabian leciutko się zarumienił.
–Słyszałeś, że istnieje taki król na południu, –powiedziała, chcąc szybko zmienić temat– który ciągle musi siedzieć w sali tronowej, żeby utrzymywać wielką barierę, bo inaczej świat…
–Nie rozmawiajmy o tych zakałach świata.– przerwał jej.
–Nie mów tak.
–Powiedz lepiej co z twoim talentem.
–Jakim talentem?
–Nie udawaj. Twoje obrazy są po prostu niemożliwe. Jakbyś, sam nie wiem, namalowała chwilę. A potem spięła ją ramami.
            Dziewczyna spojrzała na lilię wodną.
–To naprawdę nic.– odpowiedziała stanowczo.– Musisz wiedzieć, że jest tysiące malarzy, którzy ćwiczą całe lata. Nigdy ich nie prześcignę.
–Akurat ja nie znam nikogo takiego, poza tym, moje rysunki w porównaniu do twoich to jakiś żart.
–No, ale twoje rysunki są naprawdę okropne.
–Uwielbiam twoje komplementy.
         Do koncertu pełnego szumu wiatru i śpiewu ptaków dołączył odgłos roześmianych nastolatków.
–Gdyby tylko ktoś cię zauważył.– powiedział Fabian po chwili milczenia.– Mogłabyś zarobić dużo złota i wrócić do domu. Do Wotinii.
            Małgorzata milczała.
–Musisz dać sobie szansę.– ciągnął chłopak.– Marnujesz się w tej kuchni. Ten cały Rogdar kazał ci tam pracować po to, byś nie mogła zajmować się swoją prawdziwą pasją.
–Ej, sama chciałam pracować. Niekoniecznie tam, ale chciałam jakoś pomóc rodzicom. Poza tym, kiedy król ci każe, to nie masz szans na dyskusję.
–Bzdura.– odparł Fabian.– Trzeba było się sprzeciwiać. Małgocha, musisz w siebie uwierzyć. Musisz dać sobie szansę. Kiedy naukowcy przybędą do Lakinii po Świetlistą Wodę, wystaw swój obraz na rynku. A jak ktoś cię zauważy?
–Nie, Fabianie. Nie zrobię tego.– oznajmiła twardo.– Wolę kilka lat poćwiczyć, zamiast pchać się do przodu, tylko po to, by się ośmieszyć. Oprócz talentu potrzeba pracy. I ja muszę pracować, żeby ktoś kupił mój obraz. Zresztą, przestańmy o tym rozmawiać.
–A ja w ciebie wierzę. I wierzę, że naprawdę zostaniesz wielką malarką.– powiedział dobitnie.
Słońce podniosło się zza horyzontu, olśniewając całą Lakinię blaskiem nowego dnia.

Dlaczego akurat teraz pomyślał o tym wspomnieniu? Nie, nie, absolutnie nie mógł się teraz rozczulać. Trzeba stąd uciekać.
Fabian wparował między drzewa, ledwo trzymając się na nogach. Czuł, że długo nie wytrzyma. Powinien natychmiast się zatrzymać i odpocząć. Ale wtedy usłyszał za sobą głosy rozgniewanych ludzi. I rozkaz, który brzmiał:
–ZA NIM! SPUŚCIĆ PSY!






[1] Religia Nowego Świtu– najczęściej wyznawana w Agranii. Według niej kosmos wypełniono gwiazdami i planetami, na których pojawiło się życie tylko dzięki słońcu. Jeżeli gwiazda okazała się wystarczająco duża, eksplodowała złotym blaskiem, z którego rodziła się Istota Boska. Zamieszkiwała ona wnętrze słońca i dawała mu energię. Wiele milionów lat temu Istota Boska układu słonecznego zechciała mieć potomka, dlatego też stworzyła drugą gwiazdę, po przeciwnej stronie ziemi. Niestety nie miała wystarczająco siły, by przerodzić się w słońce. Wybuchła blaskiem, jednakże martwym i zimnym. Tak powstał księżyc. Wierzący byli przekonani, że rozpoczął się wtedy ruch słońca i księżyca wokół ziemi, który zapoczątkował cykl dnia i nocy.
[2] Magia posiadała ograniczenia. Istniały trzy. Pierwszym z nich była odległość dziesięciu metrów. Aby zaklęcie zostało aktywowane, trzeba było stać maksymalnie dziesięć metrów od obiektu. Drugim ograniczeniem był tak zwany „limit dwóch”, który uniemożliwiał rzucenie dwóch zaklęć jednocześnie. Ostatnim podstawowym ograniczeniem było zmęczenie. Zbyt długie utrzymywanie zaklęcia, bądź ich szybkie rzucanie, powodowało zmęczenie, nieostrość widzenia, ból głowy, utratę przytomności, a w najgorszych przypadkach zawał serca.







Zdjęcia ze strony www.pexels.com.
-------------------------------------------------------------------------------------------

Piszesz?
Malujesz?
Tworzysz?
Pochwal się swoim talentem na Marzydełku! Nie musisz się nigdzie rejestrować ani absolutnie za nic płacić. Misją Marzydełka jest pokazanie, że warto inwestować w Polskich twórców! Pochwal się swoim talentem TUTAJ i dołącz do grona Marzycieli!
Możesz też pomóc mi wydać książkę i sam na tym ZAROBIĆ! Wesprzyj mnie TUTAJ.


###########################################################################

 Facebook


 YouTube




 Patronite


 Google +

###########################################################################



Marzydełko: wszelkie prawa zastrzeżone. Zabrania się kopiowania jakiejkolwiek treści, loga bądź nazwy. Zabrania się rozpowszechniania bez wiedzy administratora Marzydełka. Marzydełko (na wszystkich portalach społecznościowych) jest wyłączną własnością administratora.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Deklaracja wydawnictwa Oficynka

Wiersz miłosny "Do ciebie"

"Droga do Światła" rozdział I

O co chodzi w Marzydełku?

Wiersz "Wyglądasz wspaniale"