"Droga do Światła" rozdział III
Droga do Światła
Mail: drazek.wm@gmail.com
drazekwm@wp.pl
Spis treści
(kliknij na rozdział, żeby go przeczytać, jeśli jest dostępny)
3. Potworna manipulacja (oglądasz ten rozdział)
5. Bezlitosne więzienie
6. W poszukiwaniu zaginionego księcia
7. Geniusz w koronie
8. Spisek ujawniony
9. Kryjówka w lesie
10. Uratować, czy nie uratować?
11. Labirynt
12. Konsekwencje pewnych decyzji
13. Pościg
14. Zwycięstwo i porażka
15. Malarka
16. Gasnące światło
17. Początek końca
18. Świat umiera
19. Rycerz wraca do domu
20. List
21. Rozkaz numer 28
22. Wspomnienia czarodzieja
23. Matka i syn
24. Prośba królowej
25. Jeden przeciw wszystkim
26. Koniec Tysiącletniej Wojny
27. Nowy Świat
Epilog
Rozdział III
drazekwm@wp.pl
Spis treści
(kliknij na rozdział, żeby go przeczytać, jeśli jest dostępny)
3. Potworna manipulacja (oglądasz ten rozdział)
5. Bezlitosne więzienie
6. W poszukiwaniu zaginionego księcia
7. Geniusz w koronie
8. Spisek ujawniony
9. Kryjówka w lesie
10. Uratować, czy nie uratować?
11. Labirynt
12. Konsekwencje pewnych decyzji
13. Pościg
14. Zwycięstwo i porażka
15. Malarka
16. Gasnące światło
17. Początek końca
18. Świat umiera
19. Rycerz wraca do domu
20. List
21. Rozkaz numer 28
22. Wspomnienia czarodzieja
23. Matka i syn
24. Prośba królowej
25. Jeden przeciw wszystkim
26. Koniec Tysiącletniej Wojny
27. Nowy Świat
Epilog
Rozdział III
Potworna manipulacja
Fabian nie miał wyrzutów sumienia.
Z zimną krwią zamordował tyle osób,
a jego paląca zemsta wciąż pchała go do dalszych zabójstw. Nie poprzestanie na
jednym władcy. Chłopiec chciał zmienić świat. To wymagało ofiar.
Słońce wyglądało zza horyzontu,
jakby ciekawe tego, co działo się na ziemi. Od pierwszej zaplanowanej zbrodni
minęły dwie godziny. Fabian bez nazwiska pędził na skradzionym koniu główną
drogą przez las, prosto do następnego celu. Północne państwa Agranii Zachodniej
cechowały się ubogą powierzchnią. Zdarzało się, że okoliczne wsie wychodziły poza
granice kraju. Dzięki temu chłopiec mógł szybko eliminować kolejnych królów. Czas
działał na jego korzyść. Musiał splamić krwią jak najwięcej koron, zanim świat
zacznie go szukać.
Chłopak
zdawał sobie sprawę z jednego: od tej chwili już nigdy w życiu nie przestanie
uciekać. Straż, państwowe armie, płatni mordercy, wynajęci detektywi... każdy
będzie chciał na niego zapolować. Na tego samotnego młodzieńca. Wiedział, do
czego zmierzał i co mogło go spotkać. Ale czy pozostawał mu inny wybór?
Fabian
bez nazwiska nie miał wyrzutów sumienia, jednak zbrodnia strasznie nim
wstrząsnęła. Gdy wykonał cios w kierunku pierwszej ofiary, Fabian jednocześnie
zadał cios samemu sobie. Już nie był tym samym człowiekiem. Obraz zamordowanego
króla Radosława nie opuszczał go. Chłopiec nadal słyszał ten okropny dźwięk
wbijanego noża i ostatnie spojrzenie władcy. Po raz kolejny gwałtownie
zatrzymał konia i pobiegł za drzewa, by zwymiotować. Już i tak miał pusty
żołądek. Ledwo trzymał się na nogach. Nie mógł przyzwyczaić się do nowego
życia. Gdy skończył zwracać, otarł łzy, po czym wrócił na wierzchowca.
Zmęczenie
go dopadło. Nie potrafił skupić się na następnym celu. Powieki same mu się
zamykały, a usta popękały od pragnienia. Wysuszone gardło nie pozwalało mu
przełknąć śliny. W dodatku miał w ustach okropny posmak po wymiocinach. Na
podróż nic ze sobą nie zabrał, żadnej wody, żadnego prowiantu. Tylko broń.
Senny chłopiec uderzył się w policzek i spiął konia. Nie miał teraz czasu na
spanie.
Wyjechał
z lasu prosto na polanę. Wreszcie dotarł do celu. Stał przed nim imponujący mur
obronny, błyszczący w świetle poranka. Flagi i proporce Warinii trzepotały
radośnie na wysokich wieżach miasta. Fabian dostrzegł wrota główne, pilnowane
przez straż. Wziął głęboki oddech i ruszył przed siebie. Już kiedyś tutaj był.
Dawno temu. Nie pamiętał jednak, gdzie znajdował się pałac. Nie miał pewności,
czy król w ogóle tam będzie. Nawet nie planował ucieczki, czy drugiego
podejścia. Po prostu popędził konia i liczył na szczęście.
–O w mordę, co ci
się stało, panie?– zapytał jeden ze strażników na widok chłopca.
–Co?– bąknął
zdezorientowany Fabian.
Strażnicy
stanęli mu w przejściu z wyraźnie zaniepokojonymi minami. Niedobrze. Chłopiec
nie mógł wzbudzać podejrzeń. W dodatku znowu zrobiło mu się słabo. Zacisnął
zęby.
–W mordę, to pana
krew jest?– zapytał mężczyzna i wskazał na twarz chłopca.
–Jaka... ah. Nie,
to nie jest moja krew.– odpowiedział młodzieniec i zmienił ton na
rozgorączkowany.– To krew króla Radosława Rogdara.
Mężczyźni
zamilkli z twarzami zastygłymi w szoku.
–Jestem posłańcem
Lakinii. Mam pilną wiadomość do króla Warinii. Przepuśćcie mnie.
Ale
strażnicy nadal stali w drzwiach wejściowych, nie pozwalając mu przejść.
–O żesz... Rogdar
nie żyje?
–Muszę spotkać się
z waszym panem. Teraz.
Jeden
z mężczyzn otrząsnął się i zapytał poważnie:
–No, a pieczęć
królewską pan masz?
–Ja... tak. Chwila.
Fabian
sięgnął do kieszeni królewskich spodni, gdzie wcześniej schował sygnet króla
Rogdara. Serce mu zamarło. Pierścienia nie było. Udało mu się w zamian za to
znaleźć małą dziurę w materiale.
–Niemożliwe.–
jęknął bardziej do siebie, niż do rozmówców.– Wypadł mi.
–Bez pieczęci pan
nie przejdziesz.
Fabian
poczuł, jak zalewa go fala gorąca. Jakim cudem nie zauważył dziurawej kieszeni?
I jak on teraz wyglądał? Opryskany krwią chłopiec w za dużym ubraniu, który
twierdził, że ktoś dokonał zamachu stanu?
Strach
mieszał się z wściekłością na samego siebie. Spojrzał na strażników. Wyciągnął
na zewnątrz dziurawą kieszeń i pokazał im ją. Zaczął grać.
–Włożyłem tutaj
sygnet króla Radosława Rogdara, nadanego mi... przez Wielką Radę. Jestem
jedynym posłańcem Warinii. Pozostali ruszyli na zachód i wschód. Jeżeli nie
przekażę wiadomości teraz, stracę dużo czasu. A morderca jest na wolności.
Proszę zaprowadzić mnie do waszego pana. To niesamowicie pilna sprawa.
Jeden
strażnik odsunął się lekko w bok, kładąc rękę na rękojeści miecza. Drugi
mężczyzna odpowiedział:
–To nie jest nasze
widzimisię, ino rozkaz. Możesz pan wejść do miasta, ale nikt pana do pałacu nie
wpuści.
–A mogę w mieście
przekazać komuś wiadomość?– zapytał.
–Idź pan do
koszar. Pytaj o dowódcę Oglamskiego.
–Oglamski?–
chłopiec upewnił się co do nazwiska.– Dobra.
Strażnicy
otworzyli wrota i przepuścili go. Fabian bez nazwiska zszedł z konia i
poprowadził go w stronę... kolejnego muru obronnego. Wyglądał właściwie tak
samo, z tą jednak różnicą, że wydawał się mniejszy. Przed kolejnymi wrotami
również stała straż. W dodatku na murach chłopak dostrzegł łuczników. Poczuł
się otoczony i bez szans na ucieczkę.
Kolejni
strażnicy zareagowali podobnie do poprzednich. Fabian wyjaśnił im wszystko,
kłamiąc bardzo przekonująco. Ostatecznie przepuścili go, dzięki czemu chłopiec
znalazł się w stolicy Warinii.
Kiedy
ostatnim razem tutaj zawitał, miasto wyglądało kompletnie inaczej. Wcześniej
nic sobą nie reprezentowało, ale teraz? Stolica Warinii stała się niezwykle pięknym
miejscem. Dookoła pięły się zadbane budynki, ozdobione kolorowymi kwiatami.
Fabian wziął oddech, czując ich słodki zapach. Nie mógł tak stać i się
zachwycać, więc zmusił się do dalszego marszu. Tu i tam spacerowali mieszkańcy,
prowadzeni kamiennymi ścieżkami. Gdzieniegdzie widniały plakaty, które
zapowiadały występy połykaczy ognia, prezentację egzotycznych zwierząt, czy wystawę
klejnotów wydobytych z najgłębszych kopalń Agranii. Z oddali dostrzegł wielki
gmach. To bank. Nad jego wrotami widniał napis „Mondar”, który lśnił na słońcu
tak mocno, że nie dało się utrzymać na nim wzroku. Tak spodobało mu się to
miasto, że na chwilę zapomniał, po co tu przybył.
Dotarł
do rynku głównego. Mieściło się tutaj mnóstwo straganów, pełnych
najróżniejszych dóbr. Słodkie jabłka, najnowsza dostawa jedwabnych szali,
świeże jaja, zimne mięsa i ryby, hałaśliwe zabawki dla dzieci. Fabian przebrnął
przez grupę ludzi, ciągnąc za sobą konia. Starał się nie patrzeć na przepyszne
jedzenie. Od tak dawna nie miał nic w ustach. Gdy poczuł zapach chleba, żołądek
wydał odgłos oburzenia poprzez donośne burczenie.
–Świeże owoce!
–No i słuchaj, ona
go pocałowała, a potem...
–Materiały dla
pań!
Na
samym środku placu wzniesiono wspaniałą budowlę, z błyszczącego jak lód
kamienia. Scalona połowa księżyca i słońca przedstawiała posąg Religii Nowego
Świtu[1].
Fabian nie przywiązywał dużej wagi do religii.
Chłopak
otrząsnął się z miłego szoku. Znowu zaczął się stresować. Pociągnął wierzchowca
za uzdę i podszedł do najbliższej osoby.
–Gdzie jest...
Kobieta zbladła na widok jego
zakrwawionej twarzy. Zanim dokończył, niewiasta szybko odeszła, nie oglądając
się za siebie.
Cholera,
dlaczego nie obmył twarzy? Jak miał poprosić o pomoc, skoro wyglądał, jakby
ledwo co wyszedł z krwawej bitwy? Rozejrzał się. Gdzie teraz? Jak ma odnaleźć
króla? Młodzieniec skierował się do straganu, chcąc zapytać sprzedawcę o
kierunek.
–Dobry, jestem
posłańcem, gdzie jest pałac?– wybąkał szybko, zanim mężczyzna zamarł ze
strachu.
–To na twarzy to
sok wiśniowy, gdzie jest pałac?
Blady
sprzedawca wskazał palcem w prawo.
Fabian bez słowa podziękowania odszedł
w stronę wielkiego budynku, otoczonego stalowym płotem. Pałac Warinii wyglądał
zachwycająco, pełen różnokolorowych witraży i małych wieżyczek. Chłopiec
przeszedł rynek główny i zatrzymał się przy bramie, gdzie stali pałacowi
rycerze ze srebrnymi halabardami w dłoniach.
Młodzieniec opowiedział mężczyznom wszystko,
co chciał im ujawnić. Zdradził incydent ze zgubionym sygnetem.
–... i wtedy
wszedłem do komnaty, a ten gnój na moich oczach podniósł miecz...
Fabian
wyjaśnił dlaczego tak upiornie wyglądał, i że nie zdążył umyć twarzy, ponieważ jak
najszybciej ruszył w podróż. Kiedy skończył swoje wiarygodne kłamstwa, rycerz
oznajmił prosto:
–Nie wejdzie pan
bez pieczęci, przykro nam. Może pan przekazać wiadomość komuś wyższemu rangą
i...
Fabiana zalała fala wściekłości.
Miał tego serdecznie dość. Spojrzał rycerzowi głęboko w oczy i przerwał jego
rady, mówiąc dobitnie:
–Ale ja muszę
przejść, rozumie pan?
Rycerz opuścił halabardę i z
otępiałym wyrazem twarzy spojrzał gdzieś w przestrzeń. Potem odsunął się i
otworzył bramę kluczem. Jego kolega obserwował to zdarzenie z nieukrywanym
zdziwieniem.
–Zaprowadzę pana
do sali audiencyjnej.– oznajmił, uchylając stalową bramę.– Nasz władca sam
zdecyduje, co zrobić z pana wiadomością.
–Ale zaraz.– oburzył
się drugi rycerz.– Był pan najpierw u dowódcy Oglamskiego?
–Byłem. Kazał mi
tu przyjść.– odpowiedział Fabian bez cienia skruchy.
Królobójca nareszcie wszedł na
tereny pałacu królewskiego. Już czuł śmierć kolejnego władcy. I wtedy...
Ktoś za nimi stał. Fabian rozpoznał
ten głos. Zadrżał ze strachu. Kiedy się odwrócił, zobaczył strażnika z muru
zewnętrznego. Niemożliwe. Jak?
–Bo idę za panem
od muru i nie widziałem, żebyś pan na koszary wstąpił.
Niezaczarowany
rycerz opuścił halabardę, całkowicie zagradzając Fabianowi przejście.
–Coś pan kręci,
panie posłaniec.– przyznał rycerz.– Lepiej oddaj nam broń.
Fabian nie wiedział co powiedzieć.
Obleciał go strach. Czy taki miał być jego koniec? To niemożliwe! On nie może
tutaj zginąć! Nie tak zwyczajnie, nie w ten sposób! Obiecał, że zmieni świat.
Obiecał, że odmieni Agranię na lepsze!
I wtedy przypomniał sobie
dokładniej, co go odmieniło. Rozwiał mgłę wspomnień. Ponownie zobaczył, jak
nieznajomi palą jego świat. Niszczą wszystko, na co pracował. Odebrali mu całe
życie. Fabian bez nazwiska nie miał już nic do stracenia. Mógł tylko przeć
naprzód. Albo on, albo nikt.
Wydał magiczny rozkaz.
–Nie wpadajmy w
paranoję, panowie.– oznajmił jeden z rycerzy.– Spójrzcie na niego. To jest
młodziutki, przerażony wszystkim chłopak. Nie jakiś terrorysta, królobójca. Młody
widział śmierć swojego pana. W natłoku emocji popędził jak na złamanie karku,
by ostrzec nas przed mordercą i po drodze zgubił królewski sygnet. Każdemu może
się zdarzyć. Zrozumcie też jego.
Sojusznik Fabiana odsunął halabardę swojego
kolegi i chwycił Fabiana za ramię.
–Coś mi mówi, że
warto go wysłuchać do końca. Wpuszczam go na swoją odpowiedzialność. A wy
stójcie dalej i szerzcie niepotrzebną panikę.
Fabian
nie miał odwagi spojrzeć w oczy pozostałych. Słyszał tylko ciche pomruki i
słowa zgody. I wreszcie się udało. Młody morderca został przepuszczony.
Prowadził
go zaczarowany rycerz. Stalowa brama zamknęła się za nimi z trzaskiem, kiedy skierowali
się do wrót wejściowych pałacu Warinii. Fabian zostawił skradzionego
wierzchowca na uboczu, a potem razem ze swoim sługą weszli do siedziby króla.
Wielki
pałac królewski Warinii okazał się niezwykle bogato urządzony. Fabian i
rycerz szli błękitnym dywanem przez główny korytarz. Mijali wiele drzwi, jednak
w żadne nie skręcili. Chłopiec trzymał głowę nisko, żeby przypadkiem nikt nie
zobaczył śladów krwi na jego twarzy. Na szczęście nie wzbudzał podejrzeń, choć
czuł na sobie wzrok przechodniów.
Fabianowi
pociemniało przed oczami. Zasłabł. Gdyby nie zaczarowany rycerz, chłopak
upadłby na ziemię.
–W porządku,
chłopcze?– zapytał.
–Ta. Idźmy.
To
wina używanej mocy. Zbyt długo i energicznie używana magia umysłu doprowadzała
do nieprzyjemnych skutków ubocznych[2]. Zmęczenie
zaczynało go przytłaczać. Ile jeszcze uda mu się trzymać to zaklęcie, zanim
zemdleje?
–Najjaśniejszy panie,
przepraszam, że przeszkadzam!
Fabian wręcz podskoczył na te słowa.
Podniósł głowę i ujrzał kogoś, kto w ogóle nie przypominał dostojnego władcy.
Stał
przed nimi niski młodzieniec z krzywym nosem i długimi, kasztanowymi włosami. Nosił
nieregularny zarost i wyglądał na niedożywionego. Oceniając na oko, mógł mieć
osiemnaście lat. W dodatku koszula nocna, którą miał na sobie, bardzo zaniżała
jego powagę. Musieli natknąć się na niego przypadkiem, ale czy to na pewno król
Warinii? Wszędzie dookoła kręcili się ludzie i załatwiali codzienne obowiązki.
Fabian nie mógł wyciągnąć miecza i zabić tego chłopaka przy wszystkich. Co
robić?
–Co się dzieje?
–Najjaśniejszy
panie, przybył do nas posłaniec Lakinii. Ma dla najjaśniejszego pana ważną
wiadomość.
Młodzieniec gorączkowo myślał nad
rozwiązaniem, ale nie widział niczego, prócz jednego sposobu. Czy uda mu się
wyjść z tej opresji całym?
–O, co ci się
stało?– zakrzyknął chłopak w nocnej koszuli.
–Ja... eee...
Nie miał innego wyjścia. Kazał
rycerzowi ukłonić się i odejść na bok. Mężczyzna wykonał rozkaz. Z tą jednak
różnicą, że kiedy minął króla Warinii, chcąc odejść, w ostatniej chwili
zatrzymał się i wyciągnął zza pasa sztylet.
–Bo widzi pan... ja
chciałem...
Przeszła obok nich grupka
rozgadanych służek, które zakryły ich przed stojącymi nieopodal strażnikami.
Fabian bez nazwiska wypowiedział zaklęcie.
–Chciałem pana pożegnać.
Zaczarowany rycerz chwycił włosy
swojego ukochanego pana i bez litości poderżnął mu gardło. Krew chlusnęła
niczym upiorny wodospad. Młody królobójca obserwował przez chwilę, jak ciało
króla Warinii bezwiednie pada na posadzkę. Jednego mniej. Teraz trzeba stąd
uciekać i zabić kolejnego.
–AAAA!!!
Kobiecy krzyk gdzieś z oddali. Musi
uciekać i to szybko! Fabian nie mógł tak sobie wybiec z pałacu, skoro czekali
tam na niego podejrzliwi strażnicy. Rozejrzał się w poszukiwaniu jakichś drzwi.
Są tam, po prawej stronie. Krzyk stawał się coraz głośniejszy, coraz bardziej
rozpaczliwy. Tupot nóg zbliżał się do nich. Chłopiec nakazał rycerzowi zostać
na miejscu i trzymać zakrwawiony sztylet w ręce, a sam uciekł w stronę drzwi.
Wreszcie przeszedł przez nie i zatrzasnął je za sobą.
W tym samym momencie poczuł, że
zaklęcie zostaje zerwane. Rycerz odzyskał świadomość.
Fabian
wszedł do ciasnego korytarza, który prowadził schodami w dół. Nie, nie mógł
biec do lochów. Obejrzał się i... okno! Chłopak otworzył je na oścież i wspiął
się na parapet. Wyjrzał na zewnątrz. Od ziemi dzieliło go kilka metrów, ale
może uda mu się jakoś bezboleśnie ześlizgnąć na dół. Wskoczył na parapet i
ostrożnie spuścił się na zewnątrz. Potem wziął głęboki wdech i puścił palce.
Lądowanie
nie należało do najprzyjemniejszych, ale nie gruchnął o ziemię zbyt mocno.
Wstał i otrzepał się. Odwrócił się i, jak gdyby nigdy nic, odszedł z miejsca
zbrodni.
–ŁAPAĆ GO! ŁAPAĆ
TEGO BLONDYNA!
Ten wrzask zagrzmiał mu w uszach
niczym wyrok śmierci. Fabian odwrócił się i zobaczył w oknie mężczyznę, który
wskazywał na niego palcem. Chłopak puścił się biegiem w jakimkolwiek kierunku,
byle dalej stąd.
Na drodze stanęła mu jakaś kobieta.
Jakaś drobna służąca z delikatną twarzą. Fabian biegł w jej stronę. Chciał ją
wyminąć, ale ona rzuciła się na niego, przewracając go na ziemię.
–Zabieraj łapy!–
warknął chłopiec.
Odepchnął ją i podniósł się. Pędził
jak na złamanie karku. Jeżeli teraz nie ucieknie...
Zobaczył furtkę. Pognał w jej
stronę. Zza rogu wyskoczył mężczyzna z mieczem. Chłopiec użył siły magii, żeby
odrzucić jegomościa. Jego ofiara uderzyła w przeciwległą ścianę i osunęła się
na ziemię. Chłopak nie czekał. Podbiegł do furtki i chwycił klamkę. Zamknięte.
Spojrzał na zamek i siłą woli go odsunął. Silne ukłucie w skroniach na chwilę
go ogłuszyło. Ból głowy. Jeszcze kilka zaklęć i straci przytomność...
Wyszedł
z pałacu na jakąś uliczkę. Rozejrzał się. Mur obronny znajdował się jakieś pół
kilometra stąd. Nie miał czasu do stracenia. Musiał szybko stąd uciekać.
Mniej więcej w połowie drogi cisza
letniego poranka została przerwana donośnym hukiem bijących dzwonów. Alarm.
Bramy wyjściowe zostały zamknięte. Już nikt nie wejdzie ani nie wyjdzie z
miasta.
Zrozpaczony chłopiec nie zatrzymywał
się. Nie zastanawiał się nad planem awaryjnym. Po prostu musiał uciec. Wypadł
na główną ulicę. Poślizgnął się i uderzył o ziemię z głuchym tąpnięciem. Okoliczni
ludzie spojrzeli na niego. Fabian nie dbał o nich. Podniósł się z cichym
stęknięciem i ruszył dalej. Zobaczył z oddali patrol żołnierzy, idący zwartym
szykiem prosto na niego. Jeszcze go nie zauważyli, ale za chwilę...
Chłopak
gwałtownie skręcił w prawo i potrącił jakąś damę. Krzyknęła. Fabian nie miał
czasu patrzeć, co się stało. Pobiegł w boczną uliczkę. Gdy już prawie ją
przebiegł, na końcu niespodziewanie wyszedł rycerz w pełnym opancerzeniu i
mieczem, gotowym do walki.
–STAĆ!!!–
krzyknął.
Fabian ledwo wyhamował. Szybko
ocenił swoje szanse. Nie miał na sobie absolutnie żadnej zbroi, więc najdelikatniejszy
cios mógł źle się dla niego skończyć. Moc umysłu stawała się coraz bardziej
niebezpieczna. Każde nowe zaklęcie mogło go zabić. Nie miał wyjścia. Wyciągnął
swój miecz i rzucił się na rycerza.
Wykonał piruet, omijając uderzenie
przeciwnika, a następnie zdzielił go pięścią w przyłbicę hełmu. Pożałował tego.
Nie osiągnął nic prócz głośnego gruchotu i przenikliwego bólu ręki. Rycerz wykorzystał
okazję i złapał go za kołnierz, ale Fabian podskoczył i złapał nogami jego
wyciągnięte ramię. Wykręcił się i przewrócił przeciwnika. Ryk bólu mężczyzny
odbił się o jego zasunięty hełm. Fabian uniknął cięcia, a następnie wstał i
minął rycerza. Pognał przed siebie, zanim przeciwnik zdążył podnieść się z
ziemi.
Ostatecznie dotarł do muru obronnego
po wewnętrznej stronie miasta. Dzwony alarmowe nadal rozbrzmiewały mu w uszach.
Nie mógł wyjść głównym wyjściem. Musiał posłużyć się mocą.
Spojrzał na mur i wypowiedział
zaklęcie.
Potworny cios rozerwał konstrukcję
na wylot. Wstrząs zatrzymał na chwilę całe miasto. Tylko dzwony nie przestawały
hałasować.
Młodzieniec wparował prosto w chmurę
pyłu i spadających odłamków. Pył podrażnił mu oczy. Zamknął je. Chłopiec
zakrztusił się i zaczął kaszleć, walcząc o powietrze. Przebił się na drugą
stronę, ale gdy przeszedł dalej, wtedy...
Przez pył nie widział gwałtownego
spadu. Fabian potknął się i przeturlał na sam dół rowu, zatrzymując się w błocie.
Uchylił załzawione oczy. W pobliżu nie znalazł nikogo. Na murach dostrzegł
łuczników, którzy bardzo zainteresowali się tym nagłym wstrząsem. Młodzieniec
skoczył na równe nogi i popędził przed siebie, prosto do zewnętrznego muru.
Stanął przed nim i powtórzył formułkę zaklęcia.
Został
ogłuszony. Nie przez wstrząs wyrywanej w murze dziury, ale przez moc zaklęcia. Nie
słyszał nic, prócz przenikliwego pisku w uszach. Chłopak przebił się na
zewnątrz, wybiegając ze stolicy i zataczając się ze zmęczenia. Musiał jak
najszybciej stąd uciec. Jak najszybciej... uciec...
Byle
dalej...
Wspomnienia...
Fabian
leżał na kocu.
Wpatrywał
się w pojedyncze chmury, które leniwie sunęły po niebie. Były pomalowane
zachwycająco pomarańczowym kolorem, jakby malarz przejechał pędzlem po całym
niebie, zostawiając płomienną smugę. Artystą tego obrazu było słońce. Właśnie
podnosiło się zza horyzontu, zapowiadając nowy dzień. Lekki powiew wiatru
szumiał w liściach drzew. Cóż za spokojna muzyka. Dopełniały ją ptasie pieśni,
tworząc przemiły koncert.
–Piękna chwila,
prawda?
Fabian uśmiechnął się i odwrócił
głowę. Leżała przy nim Małgorzata Veloszewska. Jej
płomieniście rude włosy zdawały się świecić i parzyć od samego patrzenia. Miała
na twarzy delikatne piegi, a wystające przednie zęby w intrygujący sposób
podkreślały urodę i dodawały uroku. Pachniała różami.
Małgorzata
po raz pierwszy odważyła się nosić kucyk, zamiast warkocza. Tym, zdawało się,
dość błahym sposobem wyraziła delikatną stanowczość i sprzeciw wobec zaleceniom
rodziców. Była bardzo nieśmiała i robiła wszystko, co jej kazano. Za nic w
świecie nie wychodziła poza szereg.
–Piękna.– przyznał
Fabian, patrząc w jej niebieskie oczy.
Złapał
się na tym, że się w nią wpatrywał, i błyskawicznie odwrócił wzrok. Bardzo
chciał dać jej kwiat, ale obawiał się reakcji. Ostatecznie pomyślał, że jeśli w
ogóle się nie odważy, to nigdy się nie dowie...
Sięgnął
do kieszeni, gdzie napotkał coś delikatnego i miękkiego. Ostrożnie wyjął to i
podniósł wysoko w górę. Dziewczyna spojrzała na lilię wodną o nieskazitelnie
białych płatkach. Fabian utkwił wzrok w roślinie i skupił się na niej.
Wyobraził sobie, jak lilia unosiła się w górę. A potem głośno wypowiedział
formułkę zaklęcia w starożytnej mowie Agranii. Lilia wodna delikatnie wymsknęła
się z palców Fabiana, zatoczyła w powietrzu łuk i zatrzymała się przed nosem
Małgorzaty. Zaśmiała się.
–Jakie ładne!
Ujęła kwiat w ręce.
–Masz talent,
Fabianie.– stwierdziła.– Powinieneś poprosić króla o jakąś pomoc. Żebyś mógł
pojechać na uniwersytet. O! Wiesz co? Ja mogę ci załatwić u króla audiencję...
chyba. Ale spróbuję! Co ty na to?
–Daj spokój. Ten
palant prędzej zburzyłby uniwersytet.
–Fabian...–
bąknęła z politowaniem.– Daj mu szansę. To nie jest zły człowiek.
–Nie jest zły.
Jest gorszy. Słyszałaś o jego zakazie?
–Jakim zakazie?
–Zabronił mi i
Edgarowi chodzić na rynek w dni robocze. Co za pieprzony gnój.
Dziewczyna spojrzała na niego ze
zmarszczonymi brwiami.
–Co? Dlaczego?
–Bo Edgar się
bronił przed debilami, którzy chcieli go pobić.
–O czym ty mówisz?
–O tym, że w
polityce ręka rękę myje. Zresztą, przestańmy o tym rozmawiać.
Przez dłuższą chwilę wsłuchiwali się
w spokojny szum lasu.
–Byliście
już u medyka?– zapytała nagle dziewczyna.
–Ale
o co chodzi?
–No,
o ten tatuaż na ramieniu.
–Ah!–
zakrzyknął Fabian.– Tak, byliśmy. Nawet rozmawialiśmy z czarodziejem, ale
niczego się nie dowiedzieliśmy. Być może to jakaś pamiątka po rodzicach. Oni
też mogli mieć ten tatuaż, tylko nikt nie wie, dlaczego pojawił się tak nagle i
co oznacza.
–Jeśli
w niczym ci nie przeszkadza… mi się nawet podoba.– przyznała Małgosia po chwili
ciszy.
Fabian leciutko się zarumienił.
–Słyszałeś,
że istnieje taki król na południu, –powiedziała, chcąc szybko zmienić temat–
który ciągle musi siedzieć w sali tronowej, żeby utrzymywać wielką barierę, bo
inaczej świat…
–Nie
rozmawiajmy o tych zakałach świata.– przerwał jej.
–Nie
mów tak.
–Powiedz lepiej co
z twoim talentem.
–Jakim talentem?
–Nie udawaj. Twoje
obrazy są po prostu niemożliwe. Jakbyś, sam nie wiem, namalowała chwilę. A
potem spięła ją ramami.
Dziewczyna spojrzała na lilię wodną.
–To naprawdę nic.–
odpowiedziała stanowczo.– Musisz wiedzieć, że jest tysiące malarzy, którzy
ćwiczą całe lata. Nigdy ich nie prześcignę.
–Akurat ja nie
znam nikogo takiego, poza tym, moje rysunki w porównaniu do twoich to jakiś
żart.
–No, ale twoje
rysunki są naprawdę okropne.
–Uwielbiam twoje
komplementy.
Do koncertu pełnego szumu wiatru i
śpiewu ptaków dołączył odgłos roześmianych nastolatków.
–Gdyby tylko ktoś
cię zauważył.– powiedział Fabian po chwili milczenia.– Mogłabyś zarobić dużo
złota i wrócić do domu. Do Wotinii.
Małgorzata milczała.
–Musisz dać sobie
szansę.– ciągnął chłopak.– Marnujesz się w tej kuchni. Ten cały Rogdar kazał ci
tam pracować po to, byś nie mogła zajmować się swoją prawdziwą pasją.
–Ej, sama chciałam
pracować. Niekoniecznie tam, ale chciałam jakoś pomóc rodzicom. Poza tym, kiedy
król ci każe, to nie masz szans na dyskusję.
–Bzdura.– odparł
Fabian.– Trzeba było się sprzeciwiać. Małgocha, musisz w siebie uwierzyć.
Musisz dać sobie szansę. Kiedy naukowcy przybędą do Lakinii po Świetlistą Wodę,
wystaw swój obraz na rynku. A jak ktoś cię zauważy?
–Nie, Fabianie.
Nie zrobię tego.– oznajmiła twardo.– Wolę kilka lat poćwiczyć, zamiast pchać
się do przodu, tylko po to, by się ośmieszyć. Oprócz talentu potrzeba pracy. I
ja muszę pracować, żeby ktoś kupił mój obraz. Zresztą, przestańmy o tym
rozmawiać.
–A ja w ciebie
wierzę. I wierzę, że naprawdę zostaniesz wielką malarką.– powiedział dobitnie.
Słońce
podniosło się zza horyzontu, olśniewając całą Lakinię blaskiem nowego dnia.
Dlaczego
akurat teraz pomyślał o tym wspomnieniu? Nie, nie, absolutnie nie mógł się
teraz rozczulać. Trzeba stąd uciekać.
Fabian
wparował między drzewa, ledwo trzymając się na nogach. Czuł, że długo nie
wytrzyma. Powinien natychmiast się zatrzymać i odpocząć. Ale wtedy usłyszał za
sobą głosy rozgniewanych ludzi. I rozkaz, który brzmiał:
–ZA NIM! SPUŚCIĆ
PSY!
[1]
Religia Nowego Świtu– najczęściej wyznawana w Agranii. Według niej kosmos
wypełniono gwiazdami i planetami, na których pojawiło się życie tylko dzięki
słońcu. Jeżeli gwiazda okazała się wystarczająco duża, eksplodowała złotym
blaskiem, z którego rodziła się Istota Boska. Zamieszkiwała ona wnętrze słońca
i dawała mu energię. Wiele milionów lat temu Istota Boska układu słonecznego
zechciała mieć potomka, dlatego też stworzyła drugą gwiazdę, po przeciwnej
stronie ziemi. Niestety nie miała wystarczająco siły, by przerodzić się w
słońce. Wybuchła blaskiem, jednakże martwym i zimnym. Tak powstał księżyc.
Wierzący byli przekonani, że rozpoczął się wtedy ruch słońca i księżyca wokół
ziemi, który zapoczątkował cykl dnia i nocy.
[2]
Magia posiadała ograniczenia. Istniały trzy. Pierwszym z nich była odległość
dziesięciu metrów. Aby zaklęcie zostało aktywowane, trzeba było stać
maksymalnie dziesięć metrów od obiektu. Drugim ograniczeniem był tak zwany
„limit dwóch”, który uniemożliwiał rzucenie dwóch zaklęć jednocześnie. Ostatnim
podstawowym ograniczeniem było zmęczenie. Zbyt długie utrzymywanie zaklęcia,
bądź ich szybkie rzucanie, powodowało zmęczenie, nieostrość widzenia, ból
głowy, utratę przytomności, a w najgorszych przypadkach zawał serca.
-------------------------------------------------------------------------------------------
Piszesz?
Malujesz?
Tworzysz?
Malujesz?
Tworzysz?
Pochwal się swoim talentem na Marzydełku! Nie musisz się nigdzie rejestrować ani absolutnie za nic płacić. Misją Marzydełka jest pokazanie, że warto inwestować w Polskich twórców! Pochwal się swoim talentem TUTAJ i dołącz do grona Marzycieli!
Komentarze
Prześlij komentarz