"Morderstwo wierszem napisane" rozdział III
Łukasz Drążek
Morderstwo wierszem napisane
Kontakt:
drazek.wm@gmail.com
drazekwm@wp.pl
Spis treści
(kliknij na rozdział, żeby go zobaczyć, jeśli jest dostępny)
3. Czytanie między wierszami (oglądasz ten rozdział)
5. Metafora
6. Emfaza
7. Podmiot liryczny
8. Porównanie
10. Zgrubienie
11. Anafora
12. Przerzutnia
13. Inwersja
14. Gradacja
15. Bezbłędna interpretacja
16. Prawdziwy sens
17. Wiersz gotowy
18. Duch z Zagłowia
19. I tak mijają dwa miesiące…
Rozdział III
Spis treści
(kliknij na rozdział, żeby go zobaczyć, jeśli jest dostępny)
3. Czytanie między wierszami (oglądasz ten rozdział)
5. Metafora
6. Emfaza
7. Podmiot liryczny
8. Porównanie
10. Zgrubienie
11. Anafora
12. Przerzutnia
13. Inwersja
14. Gradacja
15. Bezbłędna interpretacja
16. Prawdziwy sens
17. Wiersz gotowy
18. Duch z Zagłowia
19. I tak mijają dwa miesiące…
Czytanie między wierszami
"Me
Sekrety"
Niczym
milion gwiazd odlegle lśniących,
Trwających
w swej słodkiej błogości,
Tak i
Wy, ludzie ładu łaknących
Korzyści,
nie patrzcie do nicości.
Nicość
bowiem, to wiedzieć musicie,
Wypełniona
jest mroczną ciemnością.
Czasem
lepiej chronić, co kochacie,
I na
pół prawdę patrzeć z miłością.
Olaf miał rację. Śmierć Kasi
wywołało istną burzę w Zagłowiu. Kiedy wpół do dziewiątej odeszliśmy od miejsca
zdarzenia, minęliśmy biegnących dziennikarzy z kamerami. Nie trudno było
zgadnąć, że jeszcze tego samego dnia trąbiono o tym wydarzeniu w lokalnych wiadomościach.
Wszyscy biegali od sąsiada do sąsiada i przekazywali sobie coraz to dziwniejsze
plotki. Kiedy pani Małowska przyszła na herbatę do mojej mamy, usłyszałem jej
pełną udziwnień opowieść o mafii, która potajemnie rządzi naszą wsią. Jakoś nie
miałem ochoty tego słuchać, więc wolałem spędzić resztę deszczowej niedzieli
przed komputerem. Włączyłem sobie muzykę odzwierciedlającą mój smutny nastrój i
zacząłem przeglądać najświeższe nowinki na portalu społecznościowym. Tam
panował jeszcze większy chaos niż na ulicach wsi. Znajomi pisali do mnie,
wysyłając zdjęcia z podpisem „O cholera!”, albo z mniej lub bardziej
niestosownymi wulgaryzmami, po czym udostępniali to dalej. W krótkiej chwili
mój profil zbombardowano nowymi wątkami o tej samej tematyce. Tak... pięć minut
dla naszej wsi właśnie się zaczyna.
Dalej myślę o tym, co powiedział
Olaf. Jeżeli to było samobójstwo, to gdzie leżał potencjalny nóż? Próbuję sobie
przypomnieć szczegóły z miejsca śmierci Kasi, ale kompletnie nic już nie
pamiętam, oprócz jej bladej twarzy i rozstawionych ramion z przeciętymi żyłami.
A może policja zabezpieczyła nóż? Albo ktoś go przez nieuwagę wyrzucił w
krzaki? Mam nadzieję, że to sprawdzili.
Kasia była jedynaczką, ale miała bardzo bliską
przyjaciółkę. Na jej nieszczęście została zaatakowana pytaniami od bezwstydnych
osób. Nic jednak nie odpisywała natrętom, oprócz wiecznego kopiowania jednej i
tej samej wiadomości: „Dajcie mi i państwu Kozłowskim spokój.”. Gdy szedłem na
zakupy, zatrzymałem się na chwilkę obok domu Kasi. Drzwi i okna były zamknięte i
nikt nie wystawiał nosa na zewnątrz. Strasznie mi było ich żal.
Wszyscy pytali o Marczaka, chłopaka Kasi. Ten
podręcznikowy przykład niebezpiecznego chuligana, wiecznie bezpodstawnie
zazdrosnego o swoją dziewczynę, szybko stał się rozchwytywaną osobą. Nie
wierzę, że Kasia została zamordowana. Olaf za dużo nagrał się w gry. Ale nie
zmienia to faktu, że Marczak mógł coś wiedzieć. Największy jednak problem tkwił
w odnalezieniu Grzecha. Ani policja, ani nawet jego znajomi nie umieli go
odszukać. Na portalu społecznościowym też się nie zjawił, gdyż jego ostatnia
data aktywności była datą sprzed morderstwa.
Pukanie do drzwi wyrywa mnie z rozmyślań.
–Eee,
tak?
Do pokoju wchodzą rodzice. Mają
poważne miny.
–Możemy?–
pyta mama.
–Jasne.–
odwracam krzesło obrotowe w ich stronę.– A co?
–Chcielibyśmy
porozmawiać o Kasi.
To była jedna z najmniej przyjemnych
rozmów z moimi rodzicami. Chociaż nie, były jeszcze gorsze. Wykład o seksie i
godziny kazania po wypadku Jasia, którego moi znajomi wypchnęli pod samochód.
Dawni znajomi. Wiem... głupi pomysł. Ale najgorsze jest to, że ja byłem twórcą
tego pomysłu. O mały włos nie doszło do tragedii, bo samochód zdążył wyhamować.
Na szczęście skończyło się na stłuczeniach. Kiedy rodzice się o tym
dowiedzieli... to był najgorszy moment mojego życia. Pierwszy raz widziałem
rozwścieczonego tatę. Miał „w czarnej ... bezstresowe wychowanie” i tak mnie
sprał po tyłku, że chyba zostały mi blizny. No i szlaban na cały rok na
wszystko, co choćby zbliżało się do definicji rozrywki. Oprócz tego oddanie
komputera, tableta, telefonu i telewizora dla biednej rodziny. Rozprawa w
sądzie i niesamowicie niezręczne przeprosiny do rodziców Jasia i samego
chłopca. To było rok albo dwa lata temu, kiedy trzymałem ze szkolną bandą.
Zdarzało się pić, palić i zbierać haracz. Tamtego dnia padło na Jasia, który
nie miał pieniędzy. Chcieliśmy go tylko nastraszyć. Wpadłem na pomysł, a Bartek
wypchnął Jasia pod auto. Wszystko zwalili na mnie i oberwało się tylko mnie. Po
tym wydarzeniu stałem się innym człowiekiem. I chyba się z tego cieszę.
–I
pamiętaj, że nie wolno ci wychodzić samemu po zmroku, jasne?– upewnia się mama.
–No.
–I
zgłaszaj wszystko nam.– powtarza tata już trzeci raz.
–Ok.
–No...
dobra. Późno się zrobiło.– stwierdza mama i oboje wstają.– Zrobić ci kolację?
–Nie.
Dzięki. Albo... możesz zrobić w sumie.
–Kanapeczki?
–No.
–Dobra.
Rodzice wychodzą z pokoju.
Zjadłem kolację wspólnie z rodziną (z
wyłączonym telefonem, jak to kazała mama) i zacząłem pakować książki na
jutrzejsze zajęcia. Wtedy uświadomiłem sobie coś strasznego.
–O
kurde! Kartkówka z polaka!
Z ogromną niechęcią zasiadam do materiału
obowiązującego na jutrzejszy test. Te wszystkie bezsensowne środki stylistyczne
wciąż mi się mylą, a kiedy wybija dwudziesta druga, załamuję się, widząc, ile
mi jeszcze tego zostało. Postanawiam przygotować ściągę, chociaż wiem, że
ciężko jest używać na lekcjach pana Lisowskiego. Ale skoro i tak miałem dostać pałę,
to wolałem chociaż spróbować. Po sklejeniu karteczki wreszcie kładę się spać.
–Boże,
jeszcze praca z fizyki...– szepczę do siebie, leżąc w ciepłym łóżku i załamując
się jeszcze bardziej.
*
Dojeżdżam do szkoły autobusem, który kursuje do
sąsiedniego miasteczka. Po drodze autobus zgarnia Olafa, kilku ludzi z mojej
klasy i Grzecha. Jednak dzisiaj go brakowało. Kiedy po dwudziestu minutach
docieramy z Olafem na miejsce i wchodzimy do budynku szkoły, wręcz widzimy cały
harmider spowodowany minionymi wydarzeniami. Natychmiast podbiegają do mnie
koledzy z klasy i zasypują pytaniami.
–Ja
nic nie wiem.– stwierdzam, starając się nie brzmieć niegrzecznie.
Szybko przebieramy się w szatni, żeby jak
najszybciej odejść od grupy ciekawskich osób. Niedługo potem stoimy pod salą
39, czekając na pierwszy w tym tygodniu test z języka polskiego.
Mam bohaterski zamiar, żeby skorzystać z
ostatnich dziesięciu minut i wyryć kilka definicji ze ściągi. W ten sposób
zmniejszę ryzyko korzystania z niej. Niestety, moje dobre intencje gasną w
obliczu czegoś zupełnie innego. Na tablicy głównej wywieszono nową kartkę.
PRZEDSTAWIENIE
Najmłodsi uczniowie naszego przedszkola organizują przedstawienie pt.
„Witaj przygodo!” w sali gimnastycznej! Występ odbędzie się
w piątek 20 lutego o godzinie dwudziestej.
Lekcje w tym dniu zostaną skrócone. Zapraszamy wszystkie dzieci
i rodziców!
DrJulian
Lisowski
Mgr Agata Kowalik
–Lisowskiego
pogięło.– słyszę głos Krzyśka, tuż za moimi plecami.– Przedstawienie właśnie
teraz? Kiedy tyle się dzieje?
–Przecież
przedstawienie musieli przygotować wcześniej...– zaczyna trafnie Olaf, ale
przerywa mu Aśka.
–Nikt
cię nie pytał o zdanie, pączusiu.
Olaf natychmiast kurczy się w sobie
i spuszcza głowę. Odwracam się do tej kretynki i wyjeżdżam jej z pierwszym
tekstem, o jakim pomyślałem.
–No
patrz, kurde, ciebie też nikt o nic nie pytał, a marnujesz powietrze na głupie
uwagi.
Kurde, mogłem wymyślić coś lepszego.
Aśka opiera się o ścianę.
–Dobrze,
że się ożeniliście... czy tam wyszliście za mąż. Bez ukochanego nie zdałbyś
przedszkola.
Wszyscy zgromadzeni parsknęli
śmiechem, zatwierdzając zwycięstwo Aśki.
Słyszę pulsowanie krwi w uszach,
kiedy Aśka przybija high five ze swoją kumpelą. Desperacko myślę nad jakimś
tekstem, ale wreszcie postanawiam pojechać ją po jej ubiorze.
–Powiedz
mi lepiej, czy...
Olaf trąca mnie pod żebra.
–Feliks!
Wściekły odwracam się do niego, by
zobaczyć jego minę. Olaf pokazuje palcem na coś za moimi plecami. Odwracam się.
Zbliża się do nas Lisowski. Czy usłyszał naszą dyskusję?
–Dzień
dobry dzieci.– wita się z nami i otwiera klasę.
–Dzień
dobry.– mówią co poniektórzy.
Uff... nic nie słyszał.
Jako kapitan drużyny piłkarskiej i
najwyższy chłopak w klasie, byłem bardzo popularny. Kiedyś nawet zarywała do
mnie Aśka. Ale to było za czasów, gdy trzymałem z tamtą bandą. Kiedy ich olałem
i zakumplowałem się z Olafem, nagle cała szkoła wykopała mnie na samo dno
popularności. Jednym słowem: pośmiewisko. Jakoś mi to nie przeszkadza. Dzięki
Olafowi zobaczyłem, kto tak naprawdę był za mną, a kto lubił mnie za
popularność.
Wchodzimy do klasy. Pan profesor
zaczyna rozkładać swoje kartki na biurku.
Profesor Julian Lisowski to mężczyzna po
czterdziestce, z krótkimi, lekko siwymi włosami i zarostem. Ma haczykowaty nos,
co stanowi główny punkt atrakcji w komiksowych parodiach naszej klasy.
Niewielu jest nauczycieli w tej placówce,
którzy są zawsze pogodni, uśmiechnięci i gotowi pomagać dzieciom. Pan profesor
potrafi żartować i rozśmieszać klasę swoimi dziwacznymi historyjkami. Nigdy nie
pozwala komuś nie zdać (zwłaszcza mi, bo co pół roku jestem zagrożony z języka polskiego).
Pan Lisowski daje też korepetycje. Na przykład mi w poniedziałki o
dziewiętnastej. To nie tylko nauczyciel polskiego i historii w gimnazjum, ale i
również w podstawówce, w sąsiednim budynku. Zwykle to właśnie on organizuje występy
i świąteczne przedstawienia. No i warto zauważyć, że mieszka w tej samej wsi,
co ja. Pan Lisowski jest jednym z tych miastowych, którym wyjątkowo spodobało
się Zagłowie i postanowił zamieszkać w nim na stałe. W naszej szkole jest
nauczycielem już osiem lat.
Mimo że nie przepadam za lekturami i datami
wojen, to jednak bardzo lubię chodzić na te lekcje właśnie przez kogoś takiego,
jak nasz nauczyciel. A Olaf to go wręcz uwielbia.
Zajmujemy miejsca (ja zwykle siedzę z Krzyśkiem
w ostatniej ławce, natomiast zachwycony poezją Olaf w pierwszej). Nagle drzwi
klasy otwierają się i do środka wchodzi odrobinę spóźniona Felicja. No nie...
myślałem, że jej dzisiaj nie będzie. Laska kocha się we mnie. Skąd to wiem? Bo
widać to na kilometr. Staram się jej unikać, kiedy dziewczyna przemierza klasę,
żeby usiąść w swojej ławce, ale akurat wtedy Lisowski zaczyna coś mówić i chcąc
spojrzeć na profesora, przy okazji spojrzałem prosto na nią. Rzuca mi całusa.
Ble. Nie, że nie lubię dziewczyn. Tylko to nie jest mój typ. Gdyby tylko zdjęła
z twarzy pół kilo tej szpachli, to byłaby naprawdę ładna. No i te okropne
farbowane włosy. W naszej szkole mało jest pięknych dziewczyn. A teraz jedna z
tych wyjątkowych umarła.
–Proszę,
nie wyciągajcie kartek. Dzisiaj test się nie odbędzie.
Ledwo kończy, a odpowiadają mu wiwaty i okrzyki
radości, przeplatane takimi uwagami jak:
–Jaki
fart! GG!
–Po
cholerę się uczyłam?
–Haha
bitches!
Kamień spada mi z serca, kiedy uświadamiam
sobie, że nie muszę kombinować ze ściąganiem. Pan Lisowski nie pozwala na tego
typu pomoce naukowe. Pod tym względem jest niezwykle surowy.
–Dzieci,
ciszej proszę.– uspokaja nas, a stopniowo okrzyki klasy cichną.– Przez wzgląd
na niektóre sprawy, nie chciałbym zmuszać was do pisania kartkówki.
Rozległy się pomruki. Jedni zgadzali się z tym
faktem, rozsiadając się na krzesłach, natomiast inni mieli kwaśne miny. W całym
tym zamieszaniu dobiega nas roześmiany głos Filipa.
–Tak
to działa! Marcela, weź się zabij przed biologią, to nie będzie pytać „iks de”.
Niektórzy wybuchają śmiechem, ale
natychmiast milkną, kiedy widzą wzrok Lisowskiego.
–Co
to ma znaczyć, Filip?
Pan Lisowski spogląda na niego w taki sposób, że
aż się dziwię, że Filip jeszcze nie umarł ze strachu.
–Czy
ty myślisz, że to są jakieś żarty? Masz czelność robić sobie z tragedii jakiś
marny żart?
–Przepraszam.–
szepcze ochryple chłopak, wbijając wzrok w ławkę.
Pan Lisowski rzuca mu jeszcze jedno groźne
spojrzenie, po czym wraca do reszty.
–Wierzę,
że poprzecie mnie, gdy zaproponuję zamienienie lekcji języka polskiego na
zajęcia wychowawcze.
Myślałem, że rozmowa z rodzicami była nieprzyjemna,
ale dopiero teraz widzę, jak bardzo się myliłem. Rozmawiamy o morderstwie, o
współpracy z policją, o prawdomówności i o zgłaszaniu wszystkiego, co
podejrzane. Pan Lisowski, wyraźnie przejęty, raz po raz zaznacza, że zawsze jest
gotów udzielić pomocy. Jeżeli ktokolwiek ma życzenie z nim porozmawiać, może
przyjść na przerwie lub po lekcjach. Po 45 minutach rozmowy rozlega się głośny
dzwonek. Wszyscy zaczynają się pakować, a Lisowski kończy lekcję słowami:
–Bądźcie
ostrożni i nigdy nie wychodźcie sami po zmroku.
Wychodzimy na przerwę.
Przez cały dzień w szkole wypatruję Grzecha,
ale nigdzie nie mogę go znaleźć. A zwykle raczej trudno go zgubić. Czy
dowiedział się o samobójstwie Kasi? Może sam wie, dlaczego to zrobiła? Grzechu
musi coś wiedzieć. Tylko trzeba go odpowiednio zapytać.
Tymczasem społeczność szkolna zaczyna wywracać
się do góry nogami. Ku cichej satysfakcji klasy, na matmie i fizyce dali nam
spokój i przeprowadzili luźniejsze zajęcia. Filip powstrzymywał się od
komentarzy, ale pisał coś w zeszycie i za każdym razem ledwo wytrzymywał ze
śmiechu, kiedy pokazywał to swojemu kumplowi. Nie tylko stosunek nauczycieli
się zmienić, ale i uczniów w stosunku do siebie. Krzysiek Mrozek, syn
policjanta, w okamgnieniu stał się dosłownym celebrytą. Zwykle niewidzialna,
szara myszka, teraz w roli najpopularniejszej osoby w całej szkole. Jego ojciec
nie tylko jest policjantem, ale ma bezpośredni wgląd w akta sprawy Kasi.
Krzysiek to wykorzystuje. I to bardzo. Tak bardzo, że na przerwie obiadowej
zasiada przy stoliku elity szkoły. Na szczęście mam przyzwolenie tam jadać jako
kapitan drużyny piłkarskiej. Uprzedziwszy Olafa o swoich zamiarach co do
wydobycia z Krzyśka informacji, biorę swój talerz i przysiadam się do grona
uczniów.
–No
no, Feluś, zerwałeś już z kujonem?– pyta Marianna z wyraźnie drwiącym
uśmieszkiem.
Oprócz tytułu kapitana i wzrostu,
moi rodzice są bogaci. W przyszłości odziedziczę gazetę sportową taty. To budzi
szacunek, którego straciłem całkowicie po przyjaźni z Olafem. Po dwóch latach
tej znajomości uważam, że była to jedna z najlepszych decyzji. Dzięki Olafowi
przechodzę z semestru na semestr. A co do tej „elity szkoły” to nie przepadam
za nimi. A zwłaszcza za tym debilem Darczyńskim. Gnój próbuje mnie wygryźć z
drużyny od jakiegoś roku. Chory typ. Ostatnio chciał mnie wrobić w spożywanie
alkoholu na terenie szkoły. Na szczęście został złapany przez kamery, jak
przepakowywał puszki po piwie do mojej torby.
Zerkam na Mariannę, odpieram uśmiech i stwierdzam
ironicznie:
–Olałem
go dzisiaj, ale na teście sobie ściągnę od niego, łatwa piątka.
Nienawidząc się za tę odpowiedź, napełniam
policzki ziemniakami.
–I
jak, Mrozek?– zagaduje Laura, której matka jest wicedyrektorką i nauczycielką
biologii.– Pozwoliliśmy ci tutaj usiąść, a to zobowiązuje. Czekamy na
najświeższe ploteczki.
–Eee...–
bąka Krzysiek, onieśmielony towarzystwem sław szkoły.– No...
–Ale
sama prawda i tylko prawda, Mrozek. Innym możesz pociskać kity.– uprzedza go
Pijaś– Janek Bielewski, który wsławił się jedynie tym, że udało mu się wypić
całe piwo w mniej niż minutę.
–Noo...
tata mówił, że jego ekipa znalazła ten... ślad buta w błocie, niedaleko Kaśki.
Zdążyli...
Ślad buta? Ale...
Moje przemyślenia od razu przerywa
Marianna, córka wójta.
–A
mi tam nie żal suki.– stwierdza bez cienia skruchy.– Za kogo się uważała? I
jeszcze chodziła z Marczakiem. Pewnie dla marychy.
Nie komentuję jej słów.
Z Ust Mikołaja rozlega się
siarczysty wulgaryzm.
–Ten
Olaf powinien przejść na dietę, jak myślisz, Feluś?
Zapada cisza. Wszyscy czekają na
moją reakcję. Odechciewa mi się przy nich jeść. Odkładam powoli widelec z
nabitym pomidorkiem koktajlowym i wbijam stalowe spojrzenie w twarz Mikołaja.
–Szybciej
on schudnie, niż ty zmądrzejesz.
Nasz stolik wybucha śmiechem.
–Pojechane!
Mikołaj robi się czerwony, ale nie
spuszcza ze mnie wzroku.
–Tak
uważasz?– pyta mnie.
–Tak.
Mam powtórzyć? Za szybko mówię?
–Kowalik.–
szepcze Marianna.
Milkniemy, gdy obok nas przechodzi
dyrektorka. Witamy się z nią jak gdyby nigdy nic.
–Jak
myślicie?– pyta Laura, zmieniając temat.– Czemu się zabiła?
–Przećpała
z Marczakiem?– odpowiada Marianna.– Proste.
Towarzystwo kompletnie zignorowało
biednego Krzyśka i to, co mówił. Chłopak wydaje się tak mały w tym
towarzystwie, że nie potrafi nawet zabrać głosu. Postanawiam mu pomóc.
–No
i co z tym śladem buta?– zagaduję go z zainteresowaniem.– Znaleźli go, tak?
–Co?
A... no.– odpowiada, wracając do głównego wątku.– Ludzie wszystkie ślady poniszczyli,
ale się ten jeden zachował, no i wzięli go jakoś tam do badań, czy coś. Ale nie
wiem...
–Jak
w serialu. Zaraz policja wyskoczy z kuchni.– wtrąca Pijaś.
–Zabezpieczą
jedzenie jako dowód.– dokańcza Mikołaj.
–Kurde,
nie przerywajcie mu. Co z tym śladem?– pytam dalej, nie zważając na kolejne
żarty tych idiotów.
Krzysiek chyba wreszcie to zrozumiał, bo odwraca
się do mnie i zaczyna mówić dalej.
–Zabezpieczyli
ślad i nie wiem jak, ale będą porównywać go z odciskami butów podejrzanych.
Nabieram sałatkę na widelec, ale
moje myśli krążą gdzieś indziej. Kasia popełniła samobójstwo, czy nie? Jeśli
tak to skąd ten ślad buta i do kogo należał? Czy ktoś zabrał nóż z miejsca zbrodni?
Gdzie podziewał się Marczak? Czy wiedział coś o sprawie?
Muszę przyznać, że może Olaf miał
rację. A co jeśli Kasia została zamordowana? A teraz Grzechu uciekł. W ogóle to
dlaczego Kasia z nim chodziła? Co niby ją do niego ciągnęło? Przecież miała
lepszych kandydatów, którzy by ją traktowali jak człowieka.
Tuż po przerwie obiadowej odszukuję w tłumie
Olafa i wszystko mu opowiadam. Nim jednak zdołamy wymienić opinie, pani z
biologii oznajmia, że zaraz odbędzie się apel na auli. Całkiem chętnie zostawiliśmy
swoje torby w klasie i poszliśmy na miejsce zbiórki. Na środek wyszła pani
dyrektor.
Dyrektora właściwie powtórzyła to, co nam
powiedział pan Lisowski. Dodała tylko, by trzymać się razem i na siebie uważać.
Żeby nie żartować z sytuacji i nie chodzić na miejsce zbrodni.
I właśnie wtedy wpada mi do głowy
pomysł.
–Ej,
myślisz o tym samym, co ja?– pytam Olafa szeptem.
–Żeby
pójść po szkole prosto na miejsce zbrodni?– odpowiada, ale w przeciwieństwie do
mnie, w jego oczach nie tli się zapał, tylko zrezygnowanie.– Nie słyszałeś
dyrektorki?
–Oj
tam... przesadza.– uspokajam go i odwracam głowę w stronę pani Kowalik, udając
zainteresowanie.
–Co
ty myślisz, że tam w krzakach czeka Grzechu z nożem?
–No,
szczerze, to właśnie tak myślę.– przyznaje Olaf z nutą strachu w głosie. On
zawsze jest bojaźliwy i ostrożny. Czasem aż zbytnio.
W ostatniej chwili spoglądam w innym kierunku,
kiedy pani z biologii rzuca nam ostrzegawcze spojrzenie. Chwilę później
szturcham przyjaciela łokciem i mówię dalej:
–Od
zawsze marzyłem o jakiejś przygodzie, a w Zagłowiu nigdy nic się nie dzieje.
–I
nagle musi cię interesować coś takiego?– pyta nieco głośniej, przez co pani z
biologii nas łapie.
–Chłopcy!
Cisza!– syczy na nas.
W najmniejszym stopniu nam to nie
przeszkodziło, bo tuż po tym, jak pani profesor się odwraca, zaczynamy szeptać
ponownie.
–Raz
tam pójdziemy, w środku dnia. Nic się nie stanie. Nie uważasz, że to
ekscytujące? W końcu coś się dzieje.
–Dobra
Feliks, zamknij się.
Odwracam się z uśmiechem, dopinając swego. Nie
wiem, na co liczę. Ale na pewno na coś. Zdaję sobie sprawę z tego, że policja zdążyła
przeszukać wszystkie poszlaki, jednak może coś przeoczyli? Kiedy dyrektorka kończy
swoją jakże długą opowieść o ostrożności, ja już mam w głowie barwny obraz samego
siebie, odbierającego od wójta nagrodę za przełomowy dowód w śledztwie.
-------------------------------------------------------------------------------------------
Piszesz?
Malujesz?
Tworzysz?
Malujesz?
Tworzysz?
Pochwal się swoim talentem na Marzydełku! Nie musisz się nigdzie rejestrować ani absolutnie za nic płacić. Misją Marzydełka jest pokazanie, że warto inwestować w Polskich twórców! Pochwal się swoim talentem TUTAJ i dołącz do grona Marzycieli!
Komentarze
Prześlij komentarz