"Morderstwo wierszem napisane" rozdział I
Łukasz Drążek
Morderstwo wierszem napisane
Kontakt:
drazek.wm@gmail.com
drazekwm@wp.pl
Spis treści
(kliknij na rozdział, żeby go zobaczyć, jeśli jest dostępny)
5. Metafora
6. Emfaza
7.
Podmiot liryczny
8.
Porównanie
10.
Zgrubienie
11.
Anafora
12.
Przerzutnia
13.
Inwersja
14.
Gradacja
15.
Bezbłędna interpretacja
16.
Prawdziwy sens
17.
Wiersz gotowy
18.
Duch z Zagłowia
19.
I tak mijają dwa miesiące…
Epilog – „Dlaczego zabijam”
Rozdział I
Pierwsze słowo, pierwszy wers
Pierwsze słowo, pierwszy wers
Cześć!
Nazywam się Feliks Dąbrowski. Mam piętnaście lat i kończę II klasę gimnazjum.
Dokładnie za dwa miesiące zginę. Chciałbym, abyście dowiedzieli się dlaczego.
–Śniadanie!–
woła mama.
Przecieram oczy i sennym głosem odpowiadam:
–No,
zaraz...
Nieprzytomnie wchodzę do łazienki i myję twarz
ciepłą wodą.
–Chleb
smarować masłem?– słyszę donośny głos z kuchni.
–No!
Dwie kromki możesz dać.
Wycieram się ręcznikiem i spoglądam w lustro.
Senne, niebieskie oczy przyglądają się krótkim
blond włosom, które noszą ślady niewsypania. Zaraz potem jak zwykle ześlizguję
wzrok do lekko krzywego zęba. Naciskam na buntownika palcem, łudząc się, że
wcisnę go z powrotem do szeregu. I wtedy to widzę. No nie... tylko nie to. Pryszcz
na policzku.
Szybko chwytam wroga i próbuję go wycisnąć, ale
tylko pogarszam sprawę. Dobrze, że dziś niedziela, to jutro coś z tym zrobię.
Z niesmakiem schodzę do kuchni, gdzie już
krząta się mama.
–Cześć.–
mówię ochryple.
–Cześć
Feliks!
Podchodzę do okna i opieram łokcie
na parapecie. Omiatam spojrzeniem rozległe pola. Po prawej widzę iglaki, które falują
pod przewodnictwem zimnego wiatru. Szykuje się kolejny wietrzny dzień lutego.
Słyszę za sobą szybkie kroki.
–Śniły
mi się dzisiaj smoki!
To moja siedmioletnia siostra,
Jagoda. Rozgorączkowana dziewczynka siada przy stole.
–Hej
Feliks!
–Siema.–
mruczę sennie.– Smoki cię zeżarły?
–Feliks,
język.– ostrzega mama, ale Jagoda kompletnie się nie przejmuje i zaczyna
opowiadać bajeczny sen.
–Było
tam dzewo, a potem psyleciał smok, a potem...
–Cholera
jasna, gdzie są moje papucie!?
Aha, to tata. Tylko jakiś strasznie
zachrypnięty. Musiał wczoraj mocno popić. Przewracane pufy sugerują rozpaczliwe
poszukiwania zguby. Jagoda dalej trajkocze.
–Na
korytarzu!– krzyczy mama.– Jagódko, i co z tym smokiem?
–I
on psyleciał, a potem zlobił takie salto, o!
Słyszę w głosie mamy udawany
zachwyt, ale wiem, że teraz całą uwagę skupia na przekładaniu śniadania na
talerze. Tata wybiega z sypialni na korytarz.
–Nie
ma! Gdzie je daliście!?– przekrzykuje radosną Jagodę.
Agnieszka przemieszcza się po kuchni
jak prawdziwy profesjonalista, żeby tylko ogarnąć śniadanie dla całej rodziny.
Jej czarne, proste włosy sięgają ramion, ale to twarz najbardziej przyciągała
wzrok. To pewnie przez te wysoko położone kości policzkowe. Od czasu do czasu
zerka na Jagodę i uśmiecha się, co powoduje dwa dołeczki na policzkach. I wtedy...
BANG!
Patelnia ląduje na podłodze w
akompaniamencie ostrych słów. Typowy poranek u Dąbrowskich.
A ja siadam sobie przy stole jak
gdyby nigdy nic. Patrzę na Jagodę, która kompletnie ignoruje poranny chaos i
dalej raczy rodzinę swoją cudowną historią. Jest dosłowną kopią mamy w młodszej
wersji. Nagle tata wchodzi do kuchni, a ja rzucam mu szybkie spojrzenie. Na
jego stopach widzę odnaleziony skarb– papucie. Wygląda na zmęczonego.
–Mirek,
kawy?
–Daj.
Jagódko, mów ciszej, dobrze? Tatę boli głowa. Cześć Feliks.
Witam się z tatą. Jestem do niego bardzo
podobny. Mama i Jagoda to dwie krople wody, tak samo jak ja i tata. No, może
poza brodą i zakolami. Ale poza wyglądem to mamy te same zainteresowania. Oboje
lubimy piłkę nożną, dobre filmy akcji, granie w karty albo olewanie obowiązków.
Jeżeli mogę wybrać pomiędzy książkami a boiskiem, to zawsze wybieram piłkę. No
cóż... w końcu jestem kapitanem drużyny mojego gimnazjum. Zarówno ja, jak i
tata w dzieciństwie, mam pokaźne grono znajomych. No i talent do łamania
zasad... może dlatego lepiej dogaduję się z tatą, niż z mamą?
Jesteśmy zabawnie dobraną rodzinką, bo kompletnym
przeciwieństwem nas jest mama i moja siostra. One najchętniej kupiłyby
bibliotekę i spędzały tam całe weekendy, z dala od znajomych. Cenią sobie ład,
porządek i pod żadnym pozorem nie odchodzą od ustalonych reguł. „Obowiązki,
potem przyjemności”. Słyszę to co najmniej cztery razy dziennie. W sumie to
jesteśmy przykładem tego powiedzenia o przeciwieństwach, które się przyciągają.
Początki miłości moich rodziców można spisać w
całą powieść romantyczną. Młody, osiemnastoletni Mirek, był kapitanem drużyny
piłkarskiej w liceum, które startowało w mistrzostwach wojewódzkich. Grali w
finale w Katowicach, gdzie moja mama zaczęła I rok włoskiego na studiach. Jej ówczesny
chłopak namówił ją na pójście na mecz, a ta (dość niechętnie) uległa. Po jednopunktowej
przegranej tata spotkał mamę, przypadkowo wpadając na nią w drodze do samochodu.
Wkrótce stali się przyjaciółmi. Niedługo potem tamten chłopak rzucił mamę, a ta
krok po kroku zbliżała się do młodego kapitana drużyny. Potem wzięli ślub i
zamieszkali w domu taty, w Zagłowiu. I choć wtedy przegrali mecz finałowy, tata
wygrał najcenniejszą nagrodę. Tak przynajmniej zwykł opowiadać.
Mama kładzie na stole talerz z kanapkami, a
drugą ręką przekłada jajecznicę na talerze.
–A
potem posłam po ten klystał... niebieski, zeby...
Tata zerka na pyszności przygotowane
przez mamę i momentalnie blednie.
–Super
kochanie, a jakiego koloru był smok?– pyta mama.– Mirek, gdzie cię wczoraj
zabrali?
–Do
Katowic na rundkę po barach.– odpowiada tata.
–No
nie da się ukryć.
Postanawiam chwycić Jagodę za nogę
pod stołem. Rozlega się głośny pisk.
–Feliks!
–Jagoda,
nie krzycz! Tatuś miał urodziny i jest zmęczony!
Wreszcie wszyscy siadamy do stołu.
–Smacznego!–
mówi mama z uśmiechem.
–Wzajemnie.–
odpowiadamy.
Zabieram się do pachnącej jajecznicy
z boczkiem, gdy nagle z mojego pokoju na górze rozlega się głośna muzyka
rockowa. Chcę wstać, lecz groźna mina mamy zmusza mnie do pozostania na miejscu.
–Nie
odejdziesz od stołu, póki nie zjesz.
–No,
ale telefon...
Ucinam ten wywód po spotkaniu wzroku mamy.
Wtedy sytuację ratuje tata.
–I
tak muszę się załatwić, więc zaczniemy za chwilkę.
Męska część rodziny natychmiast podnosi się z
miejsc i wybiega z kuchni ku głośnym sprzeciwom mamy.
–Dzięki
tato.– szepczę, a on puszcza mi oko.
Gdy jestem już na górze i chwytam za telefon,
ten przestaje grać.
–Co
za ludzie! Jak gotuję, to nikt nie szanuje mojej pracy, ale jak się zrobią
głodni, to nagle krzyczą!
Odblokowuję telefon. Dzwonił Olaf. Czemu tak
wcześnie? Dobiega mnie ostrzeżenie mamy, więc bez chwili wahania oddzwaniam do
Olafa. Nie mija dźwięk drugiego sygnału, a w słuchawce odzywa się
podekscytowany głos przyjaciela.
–Halo?
Olaf?
–Co?
–Chodzi
o Kaśkę!
W jego głosie brzmi jakaś dziwna
nuta. Chyba coś jest nie tak.
–To
jakiś duży news?
–No,
bardzo.
–Zerwała
z Grzechem?
Gryzę się w język. Przecież to nie
mój interes. Znaczy, nie, żebym się nie interesował Kasią. Znaczy, nie interesuję
się nią w taki sposób. Po prostu jestem zainteresowany ogólnie, nie osobiście.
A tak poza tym to Grzechu to Grzegorz Marczak. Bez owijania w bawełnę: zakała
naszej wsi. Agresywny, gburowaty, głupi trzecioklasista bez przyszłości. Już
nawet nie chodzi o to, że się znęca nad innymi, ale o to, w jakich miejscach
się kręcił i z jakimi ludźmi się zadawał. Większość starała się go unikać.
Dlatego nikt nie może pojąć, dlaczego tak ułożona dziewczyna chodzi z kimś tak dla
niej nieodpowiednim. Ale cóż, tak się stało i koniec. Obie strony tej dziwnej
znajomości są najwyraźniej zadowolone.
–Zerwać?
Nie...– słyszę Olafa.– Nie zdążyła zerwać, bo nie żyje.
-------------------------------------------------------------------------------------------
Piszesz?
Malujesz?
Tworzysz?
Malujesz?
Tworzysz?
Pochwal się swoim talentem na Marzydełku! Nie musisz się nigdzie rejestrować ani absolutnie za nic płacić. Misją Marzydełka jest pokazanie, że warto inwestować w Polskich twórców! Pochwal się swoim talentem TUTAJ i dołącz do grona Marzycieli!
Komentarze
Prześlij komentarz