"Morderstwo wierszem napisane" rozdział IV
Łukasz Drążek
Morderstwo wierszem napisane
Kontakt:
drazek.wm@gmail.com
drazekwm@wp.pl
Spis treści
(kliknij na rozdział, żeby go zobaczyć, jeśli jest dostępny)
4. Hiperbola (oglądasz ten rozdział)
5. Metafora
6. Emfaza
7. Podmiot liryczny
8. Porównanie
10. Zgrubienie
11. Anafora
12. Przerzutnia
13. Inwersja
14. Gradacja
15. Bezbłędna interpretacja
16. Prawdziwy sens
17. Wiersz gotowy
18. Duch z Zagłowia
19. I tak mijają dwa miesiące…
Spis treści
(kliknij na rozdział, żeby go zobaczyć, jeśli jest dostępny)
4. Hiperbola (oglądasz ten rozdział)
5. Metafora
6. Emfaza
7. Podmiot liryczny
8. Porównanie
10. Zgrubienie
11. Anafora
12. Przerzutnia
13. Inwersja
14. Gradacja
15. Bezbłędna interpretacja
16. Prawdziwy sens
17. Wiersz gotowy
18. Duch z Zagłowia
19. I tak mijają dwa miesiące…
Kiedy wraz z Olafem wracamy ze szkoły, natykamy
się na wozy policyjne, które stoją przy dwóch końcach głównej ulicy Zagłowia. Przechodzimy
obok jednego z nich, gdy nagle drzwi do domu państwa Kozłowskich stają otworem.
Ze środka wychodzi dwóch funkcjonariuszy oraz ojciec Kasi.
–Czekaj.–
zatrzymuję Olafa, udając, że zawiązuję sznurówkę.
Wytężam słuch i wzrok. Roztrzęsiony pan
Kozłowski zwraca się do mężczyzn głosem pełnym nienawiści.
–Chcę
dostać tego gnoja w swoje ręce. Rozerwę gówniarza na strzępy.
–Panie
Kozłowski, zarzuty nie zostały jeszcze postawione przeciwko Grzegorzowi
Marczakowi. Dla pana i pana rodziny będzie lepiej, jeżeli pozwoli nam pan zająć
się tą sprawą.– uspokaja jeden z policjantów.
–Gówno
tutaj zrobicie.– warknął ojciec Kasi, plując sobie brodę.– Poszperacie,
popytacie i zostawicie to wszystko w cholerę.
Teraz pan Kozłowski wygląda naprawdę groźnie.
Wyraźnie traci nad sobą panowanie.
–To
samo było z młodym Zalewskim. Jesteście bezużyteczni.
I zatrzaskuje im drzwi przed nosem.
Szybko podnoszę się na nogi i kontynuuję marsz
wraz z Olafem, jeszcze zanim policjanci odwracają się w naszą stronę.
–Też
bym tak zrobił.– przyznaję, a Olaf marszczy czoło w zdziwieniu.
–Że
niby zabiłbyś Grzecha?
–Jeśli
on zabił to tak. Właśnie tak bym zrobił.
–Czy
wtedy nie staniesz się kimś podobnym do mordercy?– pyta zaintrygowany Olaf.
Przez chwilę nie wiem co odpowiedzieć, ale żeby
nie wyszło na to, że się poddaję, postanawiam wygłosić pierwszą lepszą myśl,
jaka przychodzi mi do głowy.
–Czasem
zabicie kogoś jest jedynym dobrym wyjściem.
Dobra, teraz to naprawdę zabrzmiało jak w tanim
serialu.
–Nie
potrafiłbyś tego zrobić.– przyznaje Olaf, poprawiając zawieszoną na ramieniu
torbę.– To trudniejsze niż sądzisz.
Rzucam mu zdziwione spojrzenie, nie do końca
rozumiejąc to przesłanie. Mój rozmówca jednak w porę odwraca wzrok. A skąd on
może wiedzieć takie rzeczy?
Szybko zapominam o tej rozmowie, kiedy przechodzimy
ulicę i docieramy do dębu. Dziwne uczucie ekscytacji i chęci przygody wraca,
skutecznie wypierając zdrowy rozsądek.
–Ej,
rozglądaj się.– mówię Olafowi, wypatrując śladów w błocie.– Może już tutaj coś
znajdziemy.
Nic jednak nie znajdujemy. Przeszukujemy
ścieżkę, na której jeszcze wczoraj leżało zakrwawione ciało Kasi, a teraz widnieje
tam tylko szkarłatna, zaschnięta plama, na której widok po raz kolejny czuję
się słabo. Pod najbliższym drzewem leży zdjęcie roześmianej dziewczyny w
otoczeniu kwiatów i zniczy. Wchodzimy do krzaków, ale i tam nie ma nic
interesującego. Z uwagą wbijamy wzrok w ziemię i gałązki krzaków, zwracając
uwagę na detale. Bezskutecznie. Nawet nie znajdujemy tego słynnego śladu buta.
–Dobra...
to na nic.– mówię, kiedy donośnie burczy mi w brzuchu.
–Serio?
No co ty powiesz.– zmęczony Olaf wyczołguje się z krzaków, ale wtedy potyka się
o odstający korzeń. Pomagam mu wstać i przez przypadek natykam się na coś
dziwnego.
–Jakbyś
nie zauważył, mam całkiem ciężką torbę i już mi kręgosłup wysiada.– burczy
Olaf.– Wracam do domu.
Olaf okręca się na pięcie i
wychodzi. Tuż obok miejsca, w którym się przewrócił, znajdują się trzy dziurki
w ziemi o kształcie trójkąta. Są równej odległości od siebie.
–Czekaj.
Jak myślisz, co to takiego?
Olaf spogląda na ziemię.
–Co?
–Tu,
dzbanie.
–Cry
me a river.
–Patrz,
kurde.– pokazuję palcem na ślady.– Co to za dziurki?
–Hmmm...
–Olaf zamyśla się.– No tak! Przecież mnie to nie interesuje! Spadam do domu.
–Co
za kupencjusz z Cb. To przecież ślady UFO. Wreszcie po ciebie przylecieli.
Możesz wracać do domu!
–Chyba
ty.
–Ale
jak cię zobaczyli po latach rozłąki, to uznali, że nie jesteś wystarczająco
inteligentną formą życia.– i pękam ze śmiechu.
Razem udajemy się w stronę głównej ulicy
Zagłowia, zostawiając za sobą dziwne dziurki w ziemi.
*
Krzysiek „pan Info” Mrozek najwyraźniej
odnalazł swoje powołanie. Jeszcze tego samego dnia wchodzę na portal
społecznościowy i otwieram powiadomienie. Podobno Krzysiek założył bloga o
śmierci Kasi. Nadał mu bardzo typową nazwę „Śmierć Kasi z Zagłowia”. Pomimo
banalnego tytułu, od razu na link i z chęcią czytam pierwszy wpis amatorskiego
dziennikarza. Jak by nie patrzeć na długą listę błędów, powtarzalność i brak przecinków,
to jego pierwszy artykuł okazuje się naprawdę przejmujący. Zawiera tak istotne
szczegóły, że w jednej minucie dowiaduję się więcej, niż przez cały dzień.
Policja ostatecznie udowodniła, że Kasia nie
mogła popełnić samobójstwa. Na jej ciele znaleźli obtarcia i zadrapania, a pod
paznokciami czyjąś krew. Ktoś musiał podciąć jej żyły i czekać, aż Kasia się
wykrwawi. Co więcej, nie odkryli żadnego motywu zbrodni. To nie był rabunek ani
gwałt.
Wpis blogowy kończy się w takim miejscu, że mam
ochotę złapać amatorskiego dziennikarza i krzyczeć „Co dalej!?”. Opadam na
oparcie fotela. Jestem wstrząśnięty. Morderstwo. Ktoś zamordował Kasię. Kto?
Kto mógłby to zro...
Grzechu.
No tak. To on. Jestem tego pewien!
Wstaję gwałtownie z krzesła i podchodzę do
okna, przedstawiającego plac zasnutej ciemnością nocy. To Grzechu zabił. Tylko
dlaczego? Po co by to robił i gdzie się teraz ukrywa?
Słyszę wołanie mamy z dołu.
–Feliks,
pan Lisowski przyszedł!
–Kurde!
Korki!– wołam do siebie i boleśnie wracam do rzeczywistości, gdzie widzę
okropny bałagan w pokoju.
–Już!
Chwileczkę!– krzyczę, chwytając brudne ubrania i komicznie wrzucając je do
niedomykającej się szafy, z której z powrotem wypadają. Przytrzymuję drzwiczki
krzesłem i biegnę otworzyć okno, by choć trochę wywietrzyć smród potu.
–Naprawdę!?–
woła mama z niedowierzaniem, podczas gdy ja ścielę łóżko.– Pierwszy monolog?
–Oczywiście.
Oto scenariusz.– odpowiada męski głos.– Przedstawienie odbędzie się w piątek 20
lutego o dwudziestej. Proszę koniecznie przyjść!
Zastanawiając się, o co chodzi, rzucam papucie
do innego pokoju. Gdy już w miarę ogarnąłem ten bajzel, otwieram drzwi akurat w
momencie, w którym pan Lisowski wchodzi na pierwsze piętro.
–Dzień
dobry.– mówię z uśmiechem, lekko zdyszany.
–Witaj,
Feliks.
Podajemy sobie ręce.
–No
i jak, ćwiczyłeś?– zagaduje mnie profesor, wchodząc do środka i najwidoczniej
udając, że nie dostrzega leżących na samym środku skarpetek.
–Eee...
no... przez te ostatnie wydarzenia...– staram się głupio usprawiedliwić,
odrzucając część garderoby nogą, prosto pod ścianę.
–Tak...
tak, to zrozumiałe.– przyznaje nauczyciel posępnie.– Aczkolwiek nie zapominaj o
czekającym was egzaminie próbnym. On może i nie jest zbyt istotny, jednakże dla
mnie ma spore znaczenie.
Siadam przy biurku, kompletnie zapominając, że
jedyne krzesło, na jakim ma zasiąść pan profesor, stanowi teraz swoistą podporę
wypełnionej po brzegi szafy. Próbując udaremnić moim ubraniom atak na pana
Lisowskiego, proponuję z nadzieją:
–To
może ja panu podam.
–Spokojnie,
poradzę sobie.– odpiera mężczyzna z uśmiechem, łapiąc krzesło i pociągając do
siebie.
Zakrywam twarz w rękach ze wstydu, słysząc
głuche tąpnięcie spadających ciuchów. Nie dochodzi do mnie jednak odgłos
krytyki, czy niezręczna cisza. W pokoju rozlega się śmiech.
–Dokładnie
tak samo robię u siebie.– chichocze, po czym dosiada się do mnie, wyjmując z
teczki książki.
–Dziś
popracujemy nad środkami stylistycznymi na podstawie mojego własnego utworu
poetyckiego, dobrze?
–Jasne...
eee... znaczy dobrze.– mówię, odgarniając grzywkę z czoła i chwytając długopis.
–Na
początek zaczniemy od hiperboli. To inaczej wyolbrzymienie.
Pan Lisowski ma zdrowego bzika na punkcie
poezji. Mój wychowawca napisał aż trzy tomiki. Niektóre utwory spodobały się
nawet takiemu sceptykowi jak ja. Profesor uwielbiał pracować nad swoją
twórczością na naszych lekcjach, co często sprawiało nam dużo zabawy. Ja tam
nie znam się na wierszach i nie potrafię ich interpretować. Nawet nie wiem, co
to ta cała hiperbola. Na szczęście pan Lisowski potrafił wytłumaczyć wszystko
prosto, krok po kroku. To nauczyciel, z którym bez problemu zdałbym egzamin
gimnazjalny na maksymalną ilość punktów w każdej z części składowych. Teraz
zajmujemy się jego najnowszym utworem „Złoto i szkarłat”, a ja pozwalam sobie
zapomnieć o Marczaku i jego tajemniczym zniknięciu.
-------------------------------------------------------------------------------------------
Piszesz?
Malujesz?
Tworzysz?
Malujesz?
Tworzysz?
Pochwal się swoim talentem na Marzydełku! Nie musisz się nigdzie rejestrować ani absolutnie za nic płacić. Misją Marzydełka jest pokazanie, że warto inwestować w Polskich twórców! Pochwal się swoim talentem TUTAJ i dołącz do grona Marzycieli!
Komentarze
Prześlij komentarz